- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Sodom "In War And Pieces"
Najnowszy, trzynasty już studyjny album w dyskografii Niemców z Sodom, którzy zaczęli swoją karierę w 1982 roku, rozpoczyna prawdziwy killer. Utwór tytułowy, czyli "In War and Pieces" brzmi początkowo niczym Bolt Thrower, a Tom Angelripper wydziera się jak opętany niczym Tom Araya w swoich najlepszych latach. Gdyby Slayer kiedykolwiek szukali zastępstwa na miejsce wokalisty, mają je tutaj jak znalazł (jak najbardziej serio).
To, co uderza najbardziej od początku tej płyty, to brzmienie. Tak potężnego i energetycznego soundu nie miał Sodom nigdy i to było to, czego temu zespołowi zawsze brakowało. Waldemar Sorychta w roli producenta naprawdę odwalił kawał świetnej roboty. Mamy tutaj wspaniałe, urozmaicone thrashowe kawałki podane w wyborny sposób. Praktycznie nie można ucha oderwać od fantastycznie brzmiących gitar. Ściana dźwięku, jaką tu zespół atakuje, jest niesamowita. Aż trudno uwierzyć, że to trio, power trio. Zresztą perkusja, na którą zawsze to trio zwracało szczególną uwagę, tutaj jest jeszcze jakby bardziej "przestrzenna". Również wokale Toma to mistrzostwo świata. Niby thrashowe darcie mordy, ale z jaką parą się wydobywa, bo frontman wrzeszczy na wszystkie możliwe sposoby i jego śpiew jest naprawdę ciekawy. Same wokale są najbardziej wyraźnymi w karierze Sodom, można zrozumieć niemal wszystkie słowa, a te są typowe: wojna, okropieństwa, operacje militarne i konflikty, z tym, że tym razem z bardziej filozoficzną nutą. To niewiarygodne, co osiągnął z tym zespołem Waldemar Sorychta. Tom w wywiadach przyznaje, że Waldemar był jakby czwartym członkiem zespołu, kazał np. nagrywać kilka wersji wokalnych do każdego utworu, tak więc wymęczył muzyka okropnie. Sam zespół chciał wrócić na tej płycie do swojej dawnej wielkości i to się udało. Naprawdę nie spodziewałem się tak świeżego i energetycznego kopa. Przecież istnieją już trzy dekady, a słucha się tej płyty jakby nagrali ją jacyś młodzi i szaleni adepci metalu. Czuć wyraźnie, że zespół bawi się świetnie swoją muzyką. Osobnego komentarza wymaga gra Bernemanna, niby thrash, mocarne riffy, ale wszędzie, gdzie tylko można, stara się urozmaicić swoją grę różnymi patentami, nie mówiąc już o solówkach. Gitary są agresywne i melodyjne zarazem, również tu wprowadzono więcej przestrzeni niż dotychczas.
Właściwie to wszystkie utwory z "In War and Pieces" to murowane koncertowe killery, zero wypełniaczy. Dla mnie najlepsze są numer tytułowy oraz "The Art of Killing Poetry" - oba do posłuchania na MySpace. Tak urozmaiconych i świetnie zaaranżowanych utworów ten zespół nie miał nigdy. Na wyróżnienie również zasługuje "Nothing Counts More Than Blond" - z powodzeniem mógłby znaleźć się na ich najlepszej płycie "Agent Orange", podobnie zresztą jak opętańczy i hipnotyzujący "Feigned Death Throes". Każda płyta Sodom musi mieć swój hit i tutaj tę rolę pełni melodyjny do bólu "God Bless You", który też mógłby pochodzić z "Agent Orange". Z kolei "Hellfire" to typowy, prostolinijny Sodom, jak za dawnych lat. Nie zabrakło też utworu śpiewanego po niemiecku, tym razem jest to "Knarrenheinz". Tak, tak, Heinz - czyli maskotka zespołu znana z okładek płyt - ma tu swój utwór.
Najważniejsze jednak, że Sodom pozostał sobą, nie zmienił stylu tylko go ulepszył i urozmaicił, wprowadzając więcej finezji i w tym względzie nawiązania do "Agent Orange" są jak najbardziej oczywiste. Ten zespół zawsze grał szczery, bezpośredni i prostolinijny thrash i to się na szczęście nie zmieniło. Od takich grup, jak Sodom, Venom, Motorhead czy AC/DC nie oczekuje się zaskakujących zmian. Formacja pozbyła się też łatki najbardziej niedoprodukowanej. Jedyny zgrzyt to fakt, że długoletni perkusista Bobby, po trzynastu latach, opuścił właśnie zespół.
Polecam, szczerze tę płytę, została nagrana w myśl jednej zasady: nie nużyć i nie nudzić. Świadczy o wyśmienitej kondycji zespołu, zresztą na bonusowym krążku znajduj się zapis koncertu z festiwalu w Wacken z 2007 (świętowali tam 25 lecie), tutaj również wszystko świetnie brzmi, ba, jest nawet lepiej niż na płytach studyjnych.
Nie boję się o kondycję i przyszłość thrashu mając "The Big 3": Sodom, Kreator i Destruction. No, chyba że nie lubicie dobrego thrashu.
No moze z wyjatkiem ostatniej ich płyty również zaje.....j
Po prostu płyta roku 2010 !!!
Po wysłuchaniu tej płyty kazdy jest w kawałkach, tak rozwala. Jak granat.
Materiały dotyczące zespołu
- Sodom
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Vader "Necropolis"
- autor: Megakruk
Sepultura "A-Lex"
- autor: Piter_Chemik
Kreator "Hordes of Chaos"
- autor: Kępol
Benediction "Organized Chaos"
- autor: m00n
Dismember "The God That Never Was"
- autor: Mrozikos667