- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Slayer "Repentless"
Historia znów zatacza koło. Nie przypuszczałem, że jeszcze za mojego żywota, no ale stało się. Paul Bostaph wrócił do Slayer. Chyba trzeci raz w karierze (wliczam krótką przerwę przed lub po "Undisputed Attitude"). Tak jest, podczas gdy ścierwojady ujadały nad ciepłą jeszcze mogiłą Jeffa Hannemana, rozwodząc się na temat zasadności kontynuowania działalności Slayera, pozbawionego naczelnego kompozytora i legendarnego riffologa, mnie bardziej elektryzowały informacje na temat tego, kto zasiądzie za beczkami Zabójcy po kolejnej rejteradzie Lombardo.
Perkusja w tym zespole to dla mnie stanowisko kluczowe. Po takich płytach, jak "Reign In Blood" czy zwłaszcza "South Of Heaven", w kontekście napierdalania w gary już mało co było w stanie mnie zadowolić. Gdy pierwszy raz zabrakło "Tej Drobnej Ikony" za zestawem, a Hanneman z Kingiem i Arayą stanęli na brzegu kryzysu (przecież cała planeta "waliła" w rytm bicia Dave'a), pojawił się Bostaph, a sukces "Divine Intervention" czy całkowicie obrywającego łeb "God Hates Us All", to w dużej mierze jego zasługa.
Z kolei o powstanie nowego "platera" Slayer, mimo śmierci Jeffa, byłem raczej spokojny. Z pewnością jeszcze kopy spadkowego materiału osierocone walały się po archiwum Kerry'ego, bez względu na to, jak bardzo by zaprzeczał ich istnieniu. Nie byłem za to pewien, kto tchnie w niego perkusyjne życie lub, jak kto woli, uratuje go tym razem. Wybór padł na Paula i dopiero w tym momencie zacząłem się podniecać. Od razu przez czapę przeleciały "Dittohead", "Warzone", "Disciple" czy "Exile", i już wiedziałem, że nowy krążek nie ma prawa nie wyjść. Jak nawet nie będzie genialny, to ciężarem zbliżony do miazgi "Boga Nienawidzącego (no przecież) Nas Wszystkich". No i sprawdziło się. Prawie dostałem, co zamawiałem. "Repentless" wprawdzie nowym "Divine Intervention", ani tym bardziej "GHUA", czy już w ogóle "Reign In Blood", nie jest, w przeważającej jednak części, jak na dzisiejsze zniewieściałe standardy - gniecie. Czy się to fanom Slayera z Hannemanem i Lombardo podoba, czy nie.
Zdjęty wiosennymi doniesieniami z obozu autorów płyty roku - czyli Paradise Lost - nawet nie zwróciłem uwagi na wałki premierowe, wypuszczane przez Slayer do sieci, za co wielkie dzięki dla Angoli. Uniknąłem całej tej męczącej dysputy w typie: jakie to "nudne, chujowe i do psa podobne", bo bez Hannemana. Nie żałuję, spałem dobrze, a "Repentless" już teraz po premierze przekonuje, że jest dobrą płytą, z tym że jako całość. Po kilkudziesięciu odsłuchach rzeczywiście nie odnajduję tutaj może killerów, ale łapię się na tym, że płyty za każdym razem słucham na jednym wdechu, bez ziewania, nerwowego przewijania, co więcej, ze dwa razy może nawet musiałem zmienić starcze pieluchomajty. Szczególnie przy szybszych, standardowych dla "Sleja" numerach, jak wpadający zaraz po złowieszczym intro "Delusions Of Saviour" - "Repentless" czy przegenialnej, motorycznej, drugiej części "Take Control", mocno osadzonego w kanonie wielbionej przeze mnie konwencji "God Hates Us All".
Materiał obfituje jednak w wiele wolniejszych, walcowatych momentów, czego też się spodziewałem, skoro - jak deklaruje producent - to płyta Kerry'ego Kinga. Wychodzi to raz lepiej raz gorzej. Taki "When Stillness Comes" bardzo mi na przykład leży. Wejście rodem ze "Spill The Blood" ("South Of Heaven") i genialne, desperackie porykiwania Tomasza Arayi robią z niego fajną, psychomakabreskę. Ale już dajmy na to "Cast The First Stone" nie robi podobnego wrażenia. Jest bo jest, ale tytułu raczej za dwa tygodnie nikt nie spamięta. Nie rozumiem też, co w zestawieniu robi znany od 5 lat z jakiegoś mini cd, jeszcze z sesji "World Painted Blood", lekko punkowy "Atrocity Vendor"? Może po prostu taka polityka, choć jakby odchudzić krążek o te dwie minutki, to chyba nic by się nie stało. Ale jest fajny, pasuje, a takie Megadeth też tak czyniło, choćby z "Black Swan", więc wstydu nie ma. Jako wielkiemu fanowi gęstych przejść Bostapha, Zabójcy słodzą mi jeszcze w "Pride in Prejudice". Sporo w nim klimatu z chyba najmniej znanego, najwolniejszego w historii kawałka Slayer, jakim był "Gemini" z coverowej "Undisputted Attitude". 666 kg ciężaru i te karabiny maszynowe werbla...
Wrażenie robi okładka. Od razu widać, że znów King patrzył na łapy malarzowi. On zawsze i wszędzie jest wkurwiony. Nie malarz, King ma się rozumieć. Nie wiem, czy w czasach, kiedy takie figury jak Kobieta z Brodą i Człowiek Łyżwa to już nie mieszkańcy cyrku, tylko sąsiedzi zza ściany, ktoś się jeszcze taką obrazoburczością bulwersuje, ale jak dla mnie klasa, koszulinka bliska ciału już zamówiona.
Ok, ok, wiem, wiem... A jak tam Gary Holt dźwiga schedę po Jeffie... Przecież już wiecie. Jakkolwiek zabrzmi to śmiesznie, w ogóle nie czuję, że to gitarowy filar z innego zespołu. Holt brzmi jak Slayer, tyle w temacie.
Kupić czy nie? Kupić. "Repentless" spośród reprezentantów wydawniczych zespołu - obecnie już tylko Kinga i Arayi - od 2000 r. mieści się spokojnie jakościowo zaraz po "God Hates Us All" i "Christ Illusion", a przynajmniej na równi z "World Painted Blood". Ma parę wad, które gdzieś tam wytknąłem, ale jako całość jak zwykle ściera słuchaczem podłogę niczym szmatą. Jak na pożegnalny krążek, bo wątpię czy powstanie kolejny, naprawdę spokojnie wyceniam na 8.
"legendarnego riffologa"
"beczkami Zabójcy po kolejnej rejteradzie Lombardo"
"w kontekście napierdalania w gary"
Chłopie, ile Ty masz lat?
Warto jeszcze podkreślić, że to pierwsza płyta Slayera dla Nuclear Blast, bo wynieśli się z American Recordings. Ktoś może złośliwie powiedzieć, że z wszechstronnej wytwórni ogólnomuzycznej trafili do metalowego piekiełka na metalową emeryturkę, ale ja kocham to piekiełko i życzę im udanego przysmażania zmarszczek na ruszcie:). To także nowy producent - Terry Date, który sroce spod ogona nie wypadł i ma na koncie ładnych parę stricte metalowych knockoutów, Repentless też nie spierdolił, chociaż nic lepszego o produkcji napisać się nie da. Ogólnie to wszystko, co miało ich zabić, w efekcie ich wzmocniło. Pozdrawiam autora staropolskim "Slayer kurwa!!!" i słucham sobie dalej:).
Ps. Na następnej płycie Łysy spuści Holta z łańcucha i pozwoli mu komponować. To będzie bardzo wesołe przeżycie dla członka Slayerjugend z zamiłowaniem do częstych Exodusów:)
Materiały dotyczące zespołu
- Slayer
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Paradise Lost "The Plague Within"
- autor: Megakruk
Megadeth "Dystopia"
- autor: Megakruk
Death "The Sound of Perseverance"
- autor: Rock'n Robert
- autor: Sanitarium
My Dying Bride "Feel The Misery"
- autor: Megakruk
Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk