- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Skew Siskin "Album of the Year"
Od kilku dobrych lat lansuję wśród swoich znajomych tezę mówiącą o tym, że największym problemem polskiej sceny rockowo-metalowej jest brak porządnego muzycznego środka, balansującego na styku gatunków. IRA i Corruption są tu jedynie wyjątkami potwierdzajcymi regułę, a następców jakoś niespecjalnie widać. Ostatnia nadzieja białych ludzi, Krzysiek Zalewski, marnuje swój talent taplając się w popłuczynach po Illusion, szczecińska Dzika Cherry nie potrafi wyrwać się z zaklętego kręgu niemocy, a wywodząca się z bluesowej tradycji, oparta na mocnej sekcji rytmicznej i konkretnym, ciężkim riffie rockowa muzyka grywana jest już chyba tylko w niewielkich klubikach. Ratunek, o zgrozo, nadchodzi z Berlina, a przybiera postać wydanej dwa lata temu płyty "Album of the Year" Skew Siskin.
Hołubiona wszem i wobec przez Lemmy'ego Kilmistera grupa, której zresztą po raz pierwszy miałem okazję posłuchać w roli supportu Motorhead właśnie, składa na krążku muzyczny hołd swemu dobroczyńcy i przyjacielowi. Niby gdzieniegdzie pobrzmiewaj echa glamrockowego LA ("Girl On A Mission"), "All Fired Up" mógłby z powodzeniem uchodzić za kawałek AC/DC, "Another Good Man" kłania się w pas brodaczom z ZZ Top, a w "Torn Apart" linie wokalne dziwnie kojarzą się z "Township Rebellion" RATM, ale - jak to się mówi - wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. Stary dobry Lemmy wspomaga zresztą Skew Siskin osobiście w "Shake Me" (nie muszę chyba dodawać, że jest to najlepszy kawałek na płycie?), a nad całą płytą unosi się uosabiany przez niego duch rogatego rock'n'rolla. Nie mniej rogata i drapieżna jest blondwłosa wokalistka, notabene prawdziwy koncertowy dynamit, a i towarzyszącym jej muzykom niczego w tym względzie nie brakuje. W efekcie otrzymujemy kapitalną rockową płytę pełną ognistych hiciorów, przy których browar sam wskakuje do łapy, a zgrabny tyłek działa na oczy jak magnes. To jest to! I żal tylko, że tak trudno o podobne płyty w Polsce. Nie potrafię sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego ta nisza jest tak bardzo zaniedbana przez rodzimy przemysł muzyczny. Przecież amatorów stuprocentowo heteroseksualnego rocka nie brakuje i na wschodnim brzegu Odry. I jeśli moja rekomendacja nie wystarczy im do zwrócenia uwagi na "Album of the Year", to niech będzie choćby wskazówką dobre słowo Lemmy'ego. Faceta, który od trzydziestu lat nikogo nie zawodzi.