- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Sirrah "Acme"
Trudno zabrać się za opisywanie tej płyty. Wydana została przecież w dwóch wersjach, które mimo identycznego programu nieco się od siebie różnią. Na mnie znacznie większe wrażenie wywołał pierwowzór. Wiadomo przecież, że emocje najsilniejsze są zawsze za tym pierwszym razem, potem, gdy już się coś zna, kocha się to nieco inaczej. To jednak nie jedyny powód mojego wyboru. Ważniejszym argumentem jest sama muzyka.
Sirrah po raz pierwszy objawił mi się w 1995 roku, a więc wtedy, gdy egzystowali jeszcze w podziemiu i w zasadzie niewielu wiedziało o ich istnieniu. Pewnego dnia, właściwie przez przypadek, dotarła do mnie płyta "Acme" (ta z 1995). Zachęcona niezwykle przychylnymi recenzjami od razu zagłębiłam się w samej muzyce. A ta zaszokowała mnie już od pierwszego dźwięku. Sirrah niewątpliwie był jedną z pierwszych rodzimych grup, które uległy muzyce klimatycznej. Nad "Acme" wznosi się duch Tiamat (klimaty i melodie a'la "Clouds"), widmo Paradise Lost i My Dying Bride. Od takich wzorców trudno jest uciec. Przy oryginalnych rzeczach zawsze jednak powtarzam, że inspiracje nie muszą być jednoznaczne z bezmyślnym kopiowaniem. "Acme" jest doskonałym potwierdzeniem tych słów. Sirrah mimo pewnych, nieuniknionych zresztą, zapożyczeń, tworzy przede wszystkim swój własny, niepowtarzalny klimat. Muzykę płynącą z głębi serca, pełną wzruszeń, magii i piękna. Jak na klimaty przystało, jest mrocznie, smutno i desperacko. Brakuje tu szybkich łupanek i obłąkanej dziczy. Dominuje średnie lub wolne tempo. Nie oznacza to jednak, że płyta jest łatwa w odbiorze, a Sirrah lubuje się w lukierkowych melodiach. Przeciwnie - gitary brzmią ciężko, pojawiają się też bardzo czadowe wstawki ("On the Verge", "Iridium"). Na "brudne" brzmienie dopiero nakładają się wspaniałe, głębokie melodie. Tradycyjne instrumentarium podparte jest klawiszami i altówką. Czasem nawet w delikatnych fragmentach robi się folkowo i średniowiecznie. Sirrah unika gotowych schematów, muzyka na "Acme" czaruje swą spontanicznością i naturalnością, a z drugiej strony zachwyca naprawdę doskonałą techniką. Wspaniałym dopełnieniem dźwięków są trzy(!) wokale. Pojawia się tu czysty męski śpiew (swoją drogą zniewalający), jest oczywiście grobowy, mocny (i to jak!) growling i kobiecy głos, którego właścicielką jest Maja Konarska, obecnie bardziej kojarzona z Moonlight. Wszystko to tworzy doskonałą całość. Wielokrotnie spotykałam się z opininiami, że Sirrah przypomina Theatre of Tragedy. Osobiście się z tym nie zgadzam, a jeśli już mamy porównywać to tylko Teatr do Sirrah. Chcę nieśmiało zauważyć, że nasi rodacy byli pierwsi, przynajmniej w oficjalnym obiegu.
Niestety, druga wersja "Acme" nie wywołała już takich emocji. Przynajmniej nie u mnie. Zabrakło jej spontaniczności i ciężaru. Zabrakło magii. Muzyka wydawała się "pusta", nieco wymuszona. Pierwotna wersja jednak na zawsze już wyryła ślad w moim sercu.
Materiały dotyczące zespołu
- Sirrah