- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: The Sins Of Thy Beloved "Perpetual Desolation"
Debiut The Sins of Thy Beloved ("Lake of Sorrow") nie był na pewno rewolucyjnym albumem. Wręcz przeciwnie - wyczuwało się na nim wyraźnie wpływy Theatre of Tragedy, czy nawet nieco młodszej Tristanii. Muzykę tę cechowała jednak autentyczna szczerość i właśnie ona w jakimś stopniu odróżniła The Sins... od masy podobnie grających zespołów. Nic oryginalnego, a jednak potrafiło wzruszyć (ten rozpaczliwie-romantyczny nastrój)... I na dobrą sprawę rzecz podobnie ma się z drugą płytą.
"Perpetual Desolation" nie różni się zbyt mocno od "Lake of Sorrow". Grupa nadal porusza się w kręgu metalu "klimatycznego", nadal wykorzystuje sprawdzone patenty i nie dba o oryginalność. Na pewno poprawiło się brzmienie, same pomysły także wydają się ciekawsze. Nie ma też tej "subtelnej nieśmiałości" charakterystycznej dla debiutu - tu zespół jest już bardziej świadomy efektu, jaki chce uzyskać. Mimo powielania pewnych schematów The Sins of Thy Beloved wypracowali swój specyficzny styl - nie da się go opisać, za to doskonale można wyczuć. Zresztą te porównania do Theatre of Tragedy jakoś powoli znikają - przede wszystkim dlatego, że mistrzowie grają dziś zupełnie inaczej (wystarczy posłuchać "Perpetual Desolation" i "Musique" - zero podobieństw). Skojarzeń z Tristanią też jest jakby mniej niż przy okazji "Lake of Sorrow" (partie wiolonczeli muszą brzmieć podobnie - w Tristanii i The Sins... na tym instrumencie gra ten sam pan). Muzyka wypełniająca "Perpetual Desolation" jest nieco brutalniejsza niż ta znana z debiutu. Więcej w niej "brudu", mroku i opętania. Mniej romantycznych uniesień i czułej melancholii. Nie oznacza to jednak, że ta płyta obdarta została z delikatności i piękna. To nadal muzyka pełna kontrastów - ponury growling (tu niekiedy podchodzący pod blackową manierę), ciężki gitarowe brzmienie, a obok tego klawisze, wiolonczela i niewinny kobiecy sopran (nadal przypominający Liv Kristine Espenaes z okresu "Velvet Darkness they Fear"). Rozmarzenie i romantyzm zamieniały się w perwersję i mroczny erotyzm. Jak w takiej stylistyce mogłaby brzmieć Metallica... ? Odpowiedzią jest utwór-cover zamykający "Perpetual Desolation" - "The Thing That Should Not Be". Z jednej strony przypomina oryginalną wersję (ciężar gitar), a z drugiej pokazuje coś dotąd nieznanego, coś grzesznego, skazanego na potępienie...
Podobnie jak miało to miejsce przy okazji debiutu, tak i tym razem The Sins of Thy Beloved nie wywołają swoim albumem rewolucji w muzycznym świecie. Jednak mimo wszystko jest to ciekawa pozycja, godna polecenia miłośnikom metalu "klimatycznego". A przede wszystkim tym, którzy nie akceptują nowego oblicza Theatre of Tragedy i bardzo tęsknią za Aksamitną Ciemnością.