- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: The Sins Of Thy Beloved "Lake Of Sorrow"
Okładka tej płyty nasuwa skojarzenia z niezapomnianym debiutem Cradle of Filth - "The Principle of Evil Made Flesh". Podobnie jak tam, tak i tu przedstawia dwie panie w erotyczno-wampirycznej pozie. Na tym jednak kończą się podobieństwa The Sins of Thy Beloved do arystokratycznych demonów. Ale z porównaniami jest zazwyczaj tak, że gdy jedne znikają, na ich miejscu pojawiają się następne...
The Sins... nie wnosi nic nowego do nieco sztywnych już doomowo-gotyckich dźwięków. Dla wielu będzie to pewnie kolejna nazwa w tym gatunku muzyki, zbyt mocno zapatrzona w swoich idoli. Trudno bowiem nie oprzeć się wrażeniu, że "Lake of Sorrow" przypomina Theatre of Tragedy z "Velvet Darkness they Fear", a także powstałą nie tak dawno Tristanię. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że to właśnie ci drudzy, również wychowani na Theatre'ach odznaczyli większe piętno na The Sins... Słychać to szczególnie w partiach wiolonczeli, tak charakterystycznych i specyficznych dla Tristanii. Tradycyjnie, jak to w klasycznych "klimatach" bywa, grupa wykorzystuje w swej muzyce delikatne klawisze, wplecione w ciężkie gitary, a obok growlingu pojawia się kobiecy sopran. No właśnie, kobiecy sopran. Znów nasuwają się jednoznaczne skojarzenia. Anita Auglend niewątpliwie (może zupełnie nieświadomie) wzoruje się na Liv Kristine z Theatre of Tragedy. Zaintrygować za to może growling wokalisty (wokalistów?) - jest mocny, silny i potężny. Podobnie jak gitary, które niewątpliwie są nieco brutalniejsze niż w Theatre. Z drugiej jednak strony podobny patent wcześniej zastosowała Tristania... Dlaczego jednak, mimo tych licznych, porównań stawiam Sins tak wysoką ocenę? No właśnie... aby zrozumieć w pełni koncepcję tej muzyki, należy podejść do niej w sposób emocjonalny, wręcz intymny. Bo "Lake Of Sorrow" to splot zranionych uczuć, lament skrzywdzonej duszy, cierpienie skrzywdzonego jestestwa... Ból po utracie ukochanej osoby, ból utkany z samotności i strachu. Rozpacz okryta całunem posępnego piękna i mrocznego romantyzmu. Niby to wszystko już gdzieś było. Wszystko to prawda, z tym, że w muzyce The Sins Of Thy Beloved czuje się szczerość, zaangażowanie, pasję. Zupełnie tak, jakby opowiadali o własnym smutku, własnej tragedii, własnej tęsknocie. I pewnie coś w tym jest. Pewnie Twórcy "Lake Of Sorrow" to wrażliwi ludzie o jeden raz za dużo zranieni przez zimne życie i brutalną rzeczywistość. Ta muzyka to sprzeczne uczucia, przeciwieństwa ukryte gdzieś w głębi każdego człowieka. Brutalność i surowość spojona z pięknem i uczuciem. Miłość z... oddaniem, wieczność z... wiernością, ból ze... śmiercią ... "The Kiss" - ciężki walec osnuty mrocznym powiewem nocy i dołującym dramatyzmem i "Until the Dark" - rozmarzony, melancholijny utwór wyłącznie z damskim wokalem... na pozór dwa odmienne światy. Naprawdę jedna całość, jadno serce, jedna dusza...
Tylko pełne oddanie pozwoli docenić "Lake Of Sorrow". Tylko emocje i uczucia są w stanie wymazać liczne skojarzenia i porównania. Mimo, że nie jest to dzieło zbyt oryginalne, to jednak intryguje i wzrusza. Bo czy można nie zrozumieć bólu po stracie ukochanej osoby, po stracie prawdziwej miłości...?