- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Sinphonicon "Nemesis Ablaze"
Być może popełniam wielką nieskromność lub - jak mawiał główny bohater "Jabłka Adama", jednego z moich ulubionych filmów - wręcz "grubo przesadzam", ale raczej mój gust (lub bezguście) jest dobrze znany odwiedzającym rockmetal.pl. Co tam pisze w nagłówku recenzji? "Sinphonicon". Co to może być? O tak, może metal symfoniczny. Przecież wszyscy wiemy, że on nie trawi takiego grania. Przecież dał "7" Dimmu Borgir, przecież nie padł z jękiem na kolana na wieść o "pożegnalnej" trasie koncertowej Therion. No i co z tego? Prostuję, jest kilka zespołów - może nawet trzy - które naprawdę robią mi w tym temacie dobrze. No ok, są to kapele, którym bliżej w stronę Emperor niż dajmy na to Arcturus, ale zawsze. A Sinphonicon? Cóż, wielkie zaskoczenie. Nazwy nie znałem, a gdyby przypadkiem ktoś z Let Them Come mi go nie polecił, zapewne nawet bym nie poznał. Oczywiście i mało oryginalne miano, i koncepcja graficzna wnętrza wkładki, gdzie płoną zapisy nutowe, od razu mnie odrzuciły, ale już sama okładka przypomniała pewien epizod z przeszłości, poniekąd również związany z Emperor. Mianowicie, mając w pamięci informację o rodzaju muzyki uprawianym przez Sinphonicon, a dodatkowo cierpiąc na dużą krótkowzroczność i patrząc z daleka, pomyślałem o pamiętnym Tartaros. Wiecie, "The Red Jewel", "Grand Psychotic Castle" - te rzeczy. Mało? Charmand Grimloch - Joachim Rygg przez pewien krótki czas koncertowy klawman Cesarza.
Po odpaleniu zawartości Sinphonicon okazało się, że takie wzrokowe porównanie bez zapoznania się z muzyką okazało się być może nie strzałem w 10, ale w 9 już na pewno. Nie ukrywam, że niezmiernie mnie to ucieszyło, gdyż Tartaros był projektem, który miał pomysł na siebie samego, kij z tym, że poruszając się jednocześnie w cieniu Jego Cesarskiej Mości. W tej muzyce było jakieś zalane absyntem szaleństwo, ale przy tym prawdziwy atak black metalu i jakaś nienamacalna elegancja. Mniej więcej również w takim "garniturze odcieni" doskonale zdaje się sprawdzać właśnie "Nemesis Ablaze" Sinphonicon.
Intro "Genesis Corruption", przypominające ścieżki dźwiękowe do filmów Alfreda Hitchckocka z jednej strony i Tima Burtona z drugiej, w zasadzie już zapowiada, co będzie dalej. "Let The Light Prevail" obezwładnia monumentalnym wejściem powoli rozsuwających się kurtyn gitarowych, wpuszczając na deski sceny chwilowy blast, charakterystycznie zakręcające, ihsahnowe zagrywki i wzbudzające ciary na plecach pociągnięcia szalonych na "jokerową" manierę klawiszy. Dzieje się tutaj niesamowicie dużo, niczym na "Prometheus: Discipline Of Fire And Demise", ale słuchacz nie odczuje zmęczenia przeintelektualizowaniem formy. Wszystko zakręcone jak świnia w agreście paradoksalnie trzyma się twardo kupy, jedno wynika z drugiego etc. Co jednak najważniejsze, mimo totalnego przeorkiestrowania, to metal gra tutaj pierwsze skrzypce. Prawdziwy rozpierdol mózgowy przypada dalej na drugi w kolejce "His Name Is Revenge". Tutaj patent polegający na urwaniu w połowie zwariowanej galopady i zastąpieniu jej marszowym zwolnieniem wspartym pompatycznymi trąbami już nawet nie zadziwia. On po prostu zabija i zbliża Sinphonicon do czołówki światowej takiego grania.
Ktoś pomyśli, no i co? Tak sobie zapierdalają w jeden deseń i co z tego? Co to, to nie Panowie i Panie. Posłuchajmy drugiej części takiego "Arrival Of Alastor", a zauważymy, jak umiejętnie ktoś wprowadza do tej psychozy kroczący death metal i zaprzęga go do solidnego pokazu kruszącej obiekty wyżynki. Wejdźmy w odmęty nieco wolniejszego "Fall Of Purity" lub zakończenie "Legion Arise", a dookoła zauważymy płynące ciała muzyków wczesnego Arcturus, pod stopą poczujemy zaś spoczywający na dnie wrak starego Dimmu Borgir. Podniosły instrumental "Bleeding Sky" byłby z kolei na intro sztuk live jak znalazł. Grzmiąca trąba podpięta do wysokiego napięcia zawsze się sprawdzi. A aranż? Cóż, jeżeli ktoś myślał, że po U.Recku i Siegmarze polskie klawy się skończyły - niech koniecznie sprawdzi.
Na do widzenia Sinphonicon zaś idzie nieco dalej i bardzo chciałbym, żeby była to zapowiedź tego, co będzie dziać się w tej muzyce w przyszłości. Mianowicie wieńcząc dzieło tytułowym "Nemesis Ablaze" uzupełnia te wszystkie rozpasane elementy partiami gitary solowej, dobijając się w ten sposób już na całego do panteonu bogów symfonicznego metalu. Widać, że nie chodzi tutaj o żadne popisy, tylko umiejętne uzupełnienie atmosfery skądinąd świetnego kawałka. A co to za atmosfera? Totalnej apokalipsy, Armagedonu, a także piękna upadającego w krzyku i odradzającego się w krzyku świata.
Wielokrotnie ubolewałem, że po zakończeniu kariery Emperor dosłownie nic w tym typie grania nie było w stanie powalić mnie na kolana. Jedni lecieli w totalny trywializm, inni zapierdalali z tymi swoim parapetami donikąd, jeszcze inni woleli rozmienić się na disco i brylować na parkiecie z lateksem i prezerwatywą na głowie pod przykrywką wątpliwego rozwoju. A tu taka niespodzianka. Sinphonicon, Made In Poland, okazuje się być tworem totalnie pode mnie. Talent kompozytorski godny Ihsahna, muzyka z pierwszej półki mistrzów dworu cesarskiego, pierwszej klasy szaleństwo cynicznego cyrku Tartaros, szczypta najlepszych momentów Arcturus i wiadomo kogo - po prostu rewelacja - nawet mimo nieco nieciekawej, co przyznaję, barwy głosu wokalisty. Nie kapuję czemu nie promuje się u nas takich ludzi. Rozległa świadomość muzyczna i kompozytorska wzbudzają szacunek. Ale walić to. "Nemesis Ablaze" wzbudza szacunek. Strach pomyśleć co by było, gdyby do dyspozycji był taki budżet na nagrania, jaki mają niektóre przeceniane gwiazdunie rodzimego podwórka. Póki co mocny kandydat do płyty roku u nas i cios wymierzony w katalog wydawniczy Mystic Prod. Jak widać nie wszystkich najlepszych mają u siebie.