- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Sigur Ros "Agaetis Byrjun"
Album Sigur Ros jest doskonałym argumentem przemawiającym za tym, jak niezwykłym miejscem jest Islandia. Ta właśnie mała wyspa, położona w północnej Europie, zamieszkiwana przez dość małą i specyficzną społeczność, jest rodzinnym krajem panów tworzących Sigur Ros. I tak, jak niezwykły jest ten kraj, tak niezwykły jest i kwartet Sigur Ros.
W czym tkwi niezwykłość tej grupy? Może w tym, że w odróżnieniu od wielu współcześnie działających formacji proponuje muzykę zupełnie inną od tego, co obecne jest na rynku muzycznym. Muzykę niesamowicie bogatą, pełną wrażliwości i smutku i przy tym niesamowicie piękną, i mogącą wzruszyć do łez każdego wrażliwego słuchacza. Klasyka, rock, jazz - tu te wszystkie style zlewają się w jedno, tworząc jedną i niepowtarzalną całość. Niezwykły klimat (można by się silić na skojarzenia z Dead Can Dance, ale to w gruncie rzeczy zupełnie inna muzyka, zbliżona nieco mistyczną atmosferą, a jednak zupełnie inna), przepiękny wokal (o tym jeszcze za chwilkę), świetnie zaaranżowane kompozycje - co ciekawe, ich średnia długość waha się w okolicach 7 minut, a jakiekolwiek oznaki znużenia nie pojawiają się ani na chwilę podczas słuchania tej dość długiej płyty (ponad 70 minut).
Jeszcze o brzmieniu - całość jest świetnie nagrana i - co cieszy - nie brzmi sterylnie i plastikowo, ale cudownie analogowo (te "przypadkowe" trzaski :) ), co bardzo pomaga w odbiorze muzyki. Wracając do wokalu. Brzmi bardzo kobieco, delikatnie tak, że w pierwszej chwili byłem pewien, że Sigur Ros mają wokalistkę. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że to nie pani tak ślicznie śpiewa, a... pan. I na dodatek po islandzku. Od początku do końca płyty nie pada żadne angielskie, francuskie bądź niemieckie słowo. Nawet tytuły utworów są w języku islandzkim.
Instrumentarium. Niezmiernie bogate i nie ma tu "przeładowania" kompozycji do granic możliwości rozmaitymi instrumentami. Wszystko brzmi raczej skromnie, acz stylowo. Pojawia się więc pianino (m.in. w genialnym początku "Staraflur"),skrzypce, a raczej kwartet smyczkowy (delikatnie budujące nastrój w "Vioar Vel Til Loftarasa"), harmonijka ustna ("Hjartao Hamast (bamm bamm bamm)"), gitara - tu uwaga, gitarzysta grając na gitarze wykorzystuje... smyczek do skrzypiec! (słychać to na przykład w "Svefn-g-englar"), rozmaite przeszkadzajki ("pluskające" samplowane dźwięki we wspomnianym "Svefn-g-englar"), saksofon, wiolonczele, naturalnie bas i perkusja, ślicznie brzmiące gitary akustyczne... Jest tego mnóstwo i co chwila odkrywamy coś nowego. A że można tu trafić na zaskakujące połączenia, jak choćby country'owo brzmiąca harmonijka ustna i jazzujące pianino w "Hjartao Hamast"... Słuchanie tej płyty to czysta przyjemność.
Jest niestety jedno "ale". Zdobyć ten album to trudna sztuka. Niemniej jednak warto się wysilić i poszukać.