- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Scavenger "Madness To Our Method"
Od razu jak tylko rzuciłem okiem na opis znajdujący się na opakowaniu płyty i zobaczyłem, że wylistowanych jest tylko sześć utworów, to zaleciało mi to bardzo smakowicie klimatami progresywnymi. Przeczucie to wzmocniło się, gdy potem zobaczyłem, że piosenek jest wprawdzie 7 (wymienione na okładce plus nienazwany, 2,5-minutowy utwór instrumentalny), ale płyta trwa 42 minuty. A gdy zapuściłem płytę - to progmetalowych zapędów Irlandczyków byłem już pewien.
Wprawdzie muzyki granej przez kwartet Scavenger nie można określić jako klasyczny metal progresywny, jednak moim zdaniem ich muzyka dość wyraźnie ciąży w tą właśnie stronę. Numery są rozbudowane i trwają (nie licząc kawałka instrumentalnego) od pięciu do ponad dziewięciu minut. Oczywiście sama długość poszczególnych utworów nie może definiować stylu muzycznego, ale daje to do myślenia: przy takiej długości nagrań nie da się przecież "jechać" na jednym riffie - konieczne są urozmaicenia i sporo pomysłów. I choć w muzyce Scavenger nie ma jakiś szaleńczych zmian tempa i technicznych "łamańców", to pomysłów na zmiany rytmiki jest naprawdę dużo - melodie zmieniają się w sposób bardzo przemyślany, a przejścia od ostrego łomotu do partii subtelnych są niezwykle płynne i znakomicie "dograne". Można tu bowiem znaleźć i momenty motoryczne, niemal thrashowe ("On The Outside", "Storm Warning"), i mechaniczne riffy a la Slayer, i ciężko przetaczające się walce ("Ethereal Journey") i niepokojące brzmienie przypominające "deathowskie" "Sound Of Perseverance" ("Prisoner Of Time") i wreszcie partie bardzo klimatyczne (utwór instrumentalny). Całość jest intensywna i gęsta - u mnie osobiście wywołała skojarzenia z dokonaniami Evergrey czy też Power Of Omens.
Inny ważny argument to wokal. Zarówno barwa, skala jak i specyficzna maniera wokalna oraz urozmaicony sposób śpiewania zdecydowanie zbliżają Petera Dunne'a do wokalistów pokroju Geoffa Tate'a czy Raya Aldera z Fates Warning. I co ważne - niezależnie czy zbliża się on do stylu śpiewania wyżej wymienionych czy do wokalu np. Jamesa Hatfielda (refren "On The Outside", "Prisoner Of Time"), to niezmiennym elementem jest specyficzna zadziorność i pazur, wyczuwalne w każdej wyśpiewywanej nucie.
Płyta nie jest łatwa w odbiorze, a dodając do tego fakt takiej-sobie, chropowatej i brudnej (gitary) oraz nieco "przybitej" (perkusja) produkcji, trzeba jasno powiedzieć, że konieczne jest kilka przesłuchań, aby przyzwyczaić się i oswoić z tą muzyką. Ale naprawdę warto to zrobić, bo pomimo pewnych drobnych braków aranżacyjnych, muzyka jest naprawdę świetna. Chłopaki nie spieszą się z rozwinięciem tematów i mają bardzo duże wyczucie. Poza tym - co szalenie ważne - umieją tworzyć muzykę, która momentalnie przykuwa uwagę (posłuchajcie kanonady perkusyjnej w "Prisoner Of Time", czy też tkanego na basie rozpoczęcia "On The Outside"): te fragmenty powodują momentalne oderwanie uwagi od innych zajęć i bardzo dokładne nadstawienie ucha na to, co płynie z kolumn.
Utwory, które robią szczególnie duże wrażenie to z pewnością otwierający płytę "On The Outside", "Daydreams In Dystopia" z niezwykle nastrojowym wyciszeniem oraz znakomite, najdłuższe na płycie "Prisoner Of Time". Ciekawe wrażenie robi także instrumentalna miniaturka, która kojarzy się nieco z instrumentalnymi przerywnikami stosowanymi przez Opeth.
Znakomity album. Trzeba poświęcić trochę czasu, aby się do niego "przebić", ale wierzcie mi, że warto. Polecam...