- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Saxon "Metalhead"
Nie jest to album, który poleciłbym początkującemu adeptowi muzyki metalowej, bo mógłby się biedak zniechęcić do Saxonów, a to byłaby wielka dla niego strata. Jest wiele dobrej muzyki napisanej przez ten zespół, lecz na "Metalhead" więcej jest średnich pomysłów niż udanych.
Dzieło o głowie z metalu podpisane zostało przez pięciu muzyków, z których wkładu twórczego nie wniósł Fritz Randow, który w 1998 roku zastąpił wieloletniego bębniarza grupy, Nigela Glocklera. Ten ostatni zresztą pobłogosławił płytę muzyką napisaną na potrzeby intro. "Metalhead" nagrany został w niemieckim "Karo Studios". Procesem nagrywania zajął się Charly Bauerfeind, który wcześniej współpracował z takimi grupami, jak Angra, Blind Guardian czy Gamma Ray. Za etap produkcji odpowiadali wspólnie Biff Byford i Charly Bauerfeind. Prace graficzne powierzono artyście Paulowi Raymondowi Gregory'emu, który już wcześniej machnął obrazek do albumu "Crusader" (1984). Okładka płyty na pewno się wyróżnia, choć te nawiązania do starożytnego Egiptu w osobie centralnie umieszczonej postaci jakoś nie do końca odzwierciedlają zawartość krążka. Wkładka jest za to bardzo przyzwoita: na kartach recto są umieszczone teksty piosenek wydrukowane wyraźną czcionką, na kartach verso - fotografie muzyków, a na końcu - podziękowania i dane techniczne. Płyta trwa 50 minut z małym hakiem.
Wstęp muzyczny do "Metalhead" to nie do końca saxonowa porcja nut: syntezatorowe dźwięki mieszają się z mrocznymi bębnami i orkiestracjami rodem z gotyckich dziwactw. Potem wchodzą instrumenty heavymetalowe, które przywracają status quo tej muzyce, ale... to otwarcie jest średnio udane, bo niby jest metalowy riff i "poważnie" dudniąca sekcja rytmiczna, ale za sprawą wokalisty dostajemy mdło zaśpiewany numer. To nie takiego otwarcia płyty oczekiwałby fan rycerzy z South Yorkshire. Refren ma potencjał, ale brakuje mu prędkości. No i ten "gruby" głos grzmiący w tle sprawia, że "Metalhead" staje się zbyt ociężały. Utwór kończy się złowrogim śmiechem. Chyba największy potencjał ma w sobie nr 2 tej płyty. Też jest krótki klawiszowy wstęp, może niekonieczny, ale potem jest dobrze: jest znakomity rytm sprokurowany przez sekcję rytmiczną, na nim opiera się motoryczny riff, ale... znowu drażniący wokal Biffa psuje ten numer. Po cholerę te przetworzenia elektroniczne? Dodatkowo wolne tempo śpiewu kłóci się wyraźnie z muzyką, która ucieka do przodu. Mimo wszystko "Are We Travellers In Time" wybija się ponad przeciętność. "Conquistador": po delikatnym wstępie zaczyna się szybki pochód instrumentów (szczególnie dobrze brzmi tu perka) i melodyjny śpiew Biffa. Za udany też należy uznać solowy popis gitarzysty. Utwór opowiada o hiszpańskim zdobywcy, który przemierza oceany w poszukiwaniu nowych lądów dla swego króla. Wydaje się, że pod płaszczem historycznym kryje się opowieść o współczesnych konkwistadorach poszukujących sensu życia. Utwór ma trochę sentymentalny nastrój.
Kakofoniczny, ale intrygujący wstęp, będący prezentacją umiejętności gitarzystów, ma "What Goes Around". To utwór, który zapowiada, w jakim kierunku Saxon pójdzie na następnym albumie. Refren jest ściśle przyrośnięty do zwrotek i ma w sobie duże pokłady przebojowości. Mocniejsza muzyka zapisana została na ścieżce numer 5. "Song of Evil" to typowy saxonowy kopniak z nastrojowym zwolnieniem w 2. minucie trwania piosenki. Są też przeraźliwe krzyki wokalisty w końcówce, czyli wszystko, co być powinno w przeboju brytyjskiej grupy. Tekst mówi wprost o opętaniu i wszystkim tym, co wiąże się ze stanem psychozy, czyli o strachu, bólu, cierpieniu i szaleństwie; więc jeśli dotyczy to ciebie, to jak śpiewa Biff - "We wrote this song for you / This is your song of evil". "All Guns Blazing" to również utwór, który śmiało mógłby wypełnić "Killing Ground" (2001). Szybkie tempo podkręcają wszyscy muzycy, do tego odpowiednia dawka melodii, ale tak, by nie lał się cukier i wychodzi zgrabna rzecz, choć bez szału. "Prisoner" brzmi jak cover którejś piosenki z "Load" (1996) lub "Reload" (1997). Klasyczny metal miesza się tu z naleciałościami glamowymi i - kurka wodna - to nie brzmi! Szukasz czegoś wartościowego w tym utworze i po którymś odsłuchu z kolei rozczarowany stwierdzasz, że poszukiwania nie przynoszą rezultatu. Nudą wieje z "Piss Off", gdzie Biff znowu nie znajduje pomysłu na partie wokalne. Najciekawsze w tym utworze są szarpane partie instrumentalne w części solowej. "Piss Off", czyli po naszemu "odpieprz się", mówi o jakże prawdziwym problemie, kiedy spotykasz na swej drodze kogoś, kto może cię zupełnie wyprowadzić z równowagi. Przedostatni "Watching You" powiela schemat: zwrotka w średnim tempie, zwolnienie w refrenie.
Najdłuższy na płycie, ale i najciekawszy jest półballadowy "Sea of Life" zamykający "Metalhead". Rozpoczyna się mocnym wejściem instrumentów, potem delikatne dźwięki akompaniujące wokaliście, dalej mocne uderzenie, będące swego rodzaju mostem do części refrenowej. Czy rzeczywiście tak wiele się dzieje w tym kawałku? Tak. I są to zarówno częste zmiany tempa, jak i interesujące tematy wokalno-instrumentalne. W czwartej minucie rozpoczyna się solo gitarowe - krótkie, ale treściwe. W piątej minucie utwór wchodzi w takie stadium, które sugeruje jego rychłe zakończenie. Ale nic z tego, "Sea of Life" rozkręca się po chwili na nowo i "buja" słuchacza aż do ósmej minuty.
Wadą tej płyty jest to, że jest absolutnie średnia. Ani jeden kawałek nie przekonuje w całości (z wyjątkiem "Sea of Life"), ale też ani jeden nie jest kompletnie wtopiony. Dlatego ocena 5 jest jak najbardziej adekwatna. Wtedy, w latach 90., mało komu z nurtu NWOBHM wychodziły dobre płyty. Były to czasy potężnego kryzysu - starych fanów ubywało, młodzi mieli hopla na punkcie black metalu lub nu metalu. Def Leppard wydał średnią "Euphorię" (1999), bez echa przeszła "The Mists of Avalon" (1998) Blitzkrieg, Diamond Head zawiesił działalność, a Tygers of Pan Tang miał kryzys twórczy. Dopiero spektakularny powrót Bruce'a Dickinsona do Iron Maiden i płyta "Brave New World" (2000) na nowo ożywiły ten gatunek muzyki rockowej.
Materiały dotyczące zespołu
- Saxon