- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Satyricon "Satyricon"
Na wstępie muszę zaznaczyć, żeby było jasne i nikt się niepotrzebnie nie męczył, że nie załapałem się nigdy na fascynację tzw. norweskim black metalem. Po prostu stoję sobie z boku i się przysłuchuję czasami, co tam we fiordach piszczy, szumi i bulgocze. Satyricon to zespół, który potrafi zaciekawić o wiele szerszą rzeszę ludzi niż specyficzną odmianę neurotycznych chłopców i dziewczynek z zapałkami. Po pięciu latach od ostatniego krążka Norwegowie powracają z nowym albumem, na dodatek zatytułowanym "Satyricon".
Taki tytuł to coś jak deklaracja albo i podsumowanie. Być może jest to ostatnia płyta tego zespołu? Mam nadzieję, że nie, ale pożyjemy zobaczymy. Muzyka Satyricona zmieniała się na przestrzeni lat i przez to nagranie płyty, która nie jest debiutancką, a zatytułowanej nazwą zespołu, to zadanie dość trudne i ryzykowne. Tu wskakuje pierwszy plus dla kapeli, bo jeśli ten album miał pokazać różne odcienie jej muzyki, to zadanie udało się zrealizować. Jest tu i wścieklizna (np. w "Ageless Northern Spirit"), i granie bardziej hiciowate przez niektórych nazywane black'n'roll (np. w "Nekrohaven"), jest monumentalizm (np. w "The Infinity Of Time And Space"), a nawet jakiś prześwit ludowizny ("Natt"). Jest wreszcie cecha, za którą wielu ceni ten zespół, czyli próbowanie czegoś nowego. Chodzi oczywiście o "Phoenix", który dzięki udziałowi Siverta Hoyema zabrzmiał jak skrzyżowanie Satyricon z Nickiem Cavem.
Kolejne plusy zespół zbiera za kapitalne brzmienie oraz to, jak zagrali muzycy. Gitary raz tną konkretnie, a za chwilę rozbłyskują w pożodze. Weźmy pilotujący album utwór "Our World, It Rumbles Tonight". Coś takiego tu właśnie słychać. Do tego dochodzi gitarowy kontrapunkt, który może nie powala, ale wzbudza ciekawość. W świetnej formie jest Frost. "Ageless Northern Spirit" słuchałem już dziesiątki razy, ale współpraca gitar i perkusji w tym numerze (i nie tylko w nim) wciąż zachwyca. Wokalnie też jest cacy. Satyr przekonująco charczy, a gadane momenty - np. w "Nocturnal Flare" - dodają odpowiedniego klimatu. Skromnie dawkowane klawisze również świetnie wywiązują się ze swej roli. W ogóle umiejętność wytwarzania frapującej atmosfery jest nieprzeciętna. Przykładem może być już pierwszy numer z wokalem, czyli "Tro Og Kraft", w którym przeplatanie czadu ze spokojniejszymi, tajemniczymi fragmentami wypada kapitalnie.
Nie mogę się jednak pozbyć wrażenia, że choć "Satyricon" słucha się bardzo dobrze i z zaciekawieniem, to najlepsza jazda zaczyna się od utworu szóstego. "Walker Upon The Wind" prezentuje thrashujący Satyricon. Niechby Ramones albo i nawet Nirvana chcieli grać jak Bathory (lub vice versa), to może wcześniej taki kawałek, jak "Nekrohaven" byłby powstał. To koncertowy pewniak. "Ageless Northern Spirit" to karabinowy ostrzał i kurzu opadanie, gdy już za linią frontu wszyscy leżą rozpieprzeni w drobny mak. "The Infinity Of Time And Space" jest jak samotny świerk na wrzosowisku - góruje nad wszystkim wokół i potrafi zaskakiwać nawet po wielu przesłuchaniach. Wreszcie "Natt" idealnie pasuje na zakończenie płyty.
"Satyricon" to bardzo dobry album wypełniony ciekawymi utworami. Być może bardziej przypadnie do gustu fanom takich płyt, jak "Volcano" czy "Now Diabolical" niż zwolennikom "Nemesis Divina" albo "Rebel Extravaganza". Żeby docenić satyriconowe dźwiękiem malowanie na nowej płycie wystarczy olać podziały i zaakceptować fakt, że ten zespół jest bardziej jak satelita, który śmiga między różnymi planetami, niż jądro czarciej polewki.
Tylko wtedy nastaw się na krytykę. Im lepszy artykół tym mniej krytyki uwierz.
Pomijam, że wątpię czy Ty do tego podchodzisz poważnie, używając dosyć często pojęcia "recka" zamiast używać prawidłowego terminu "recenzja". To jest właśnie taka recka, bo recenzją to to nie jest skoro, przy okazji kaleczysz polski jezyk (nie tylko Ty, ale wielu).
W dodatku podkreślanie, "czy słucham tego nurtu, czy czubię ten zespół" w co drugiej recenzji, jest mega amatorskie i wątpliwe, przy okazji mozna powątpiewać z znajomość tematu samego piszącego. To powinno być, oczywiste, że recenzent jest obsłuchany w nurcie skoro ocenia dany album zespołu. Tu sam strzelasz sobie we włąsną nogę.
Mnie tam gówno obchodzi, czy Ty (czy w ogóle jakikolwiek recenzent), czego słuchasz, czy to Ci sie podoba, czy nie, ważne, że jak przeczytam taką recenzję, mam pewność że czytam taką formę artykułu profesjonalisty (niezależnie, czy tylko się tym pasjonuje, czy zajmuje się z tego zawodowo i z tego żyje) a nie kolesia co ma problem z samym podejściem do danego albumu, tłumacząc się nie słuchaniem muzyki danego kanonu. Fakt ja sobie to mogę subiektywnie ocenić, ale chciałbym mieć świadomosc, ze takiego piszacego należy traktować poważnie.
Przyznaj, że to trochę idiotyczne, nie wchodząc w ogóle w szczegóły albumu.
Nie dyskutujemy też tu o mnie, czy ja sie znam (bo wten sposób zmieniasz temat i nie skupiasz się na klu).
Ja mam świadomość, że pojęcie o muzyce mam, dlatego swobodnie tu dyskutuję, używajac argumentów merytorycznych, niczego nie wymyślam, tylko trzymam się wiedzy, historii faktów itd... no ale bywają lepsi.
Gdybym się tą dziedziną nie interesował poprostu by mnie tu nie było, no a że czasem napiszę, skrytykuję, to przecież na podstawie jakiegoś wpisu, który mnie nierzadko razi ( z pewnoscią nie tylko mnie), bo generalnie chcę coś sprostować a nie wymadrzać się (bo na to za stary jestem).
Nie zamierzam tu kogoś obraząć, czy się kłócić, a że czasem cos ostro przykrytykuję to tylko dlatego, że lubię nienaganny poziom, konsekwencję i też chcę meić poczucie, zę klikam tu z ludźmi zdecydowanie znajćymi sie na rzeczy, a nie piszacymi bajki o krasnoludkach i tyle.
Także kolego, przyjmij to z uśmiechem i dystansem do siebie jako osoby, bo ja do siebie też mam.
Ja zmierzam do tego, żeby nie pisać co lubię, nie lubię (bo z tego powodu nie mam sensu pisać recenzji) tylko piszę bo wiem, że znam sie na muzyce i potarafię w maire obiektywnie ocenić ten album (pisząc mniej lub bardziej szaleńczo i feleitonowo nie zapominając jednocześnie o konkretach czyli o samej muzyce takiego albumu)
W każdym razie to nie jest dopierd... do Ciebie tylko do tego typu pisania, bo być może sam opis płyty moze nie być zły, tego nie wiem, nie słuchałem nie czytałem.
Skoro całemu albumowi daleś 8, gdzieś tam widzę, że dają mniej, więc ogólnie jakąś tam chyba super rewelacją to nie jest, ale gniotem też nie.
Posłucham całego albumu, wtedy chętnie podzielę się swoim zdaniem w oparciu o Twoje recenzję.
może to drobiazg albo jestem za bardzo przyzwyczajony do tego, że recenzent metalu jest bardziej master of cock, czyli pisze że jest tak a tak i chuj, nie ma "lubię", "wydaje mi się" tylko "jest" i do tego garść przypowiastek i znaki obycia w temacie, bo to ma być w końcu dla swoich chłopów tekst co chcą by recenzował swój chłop co słucha tego samego a nie ktoś komu akurat wpadło do odtwarzacza a generalnie to lubi Lacuna Coil (:D)