- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Różni Wykonawcy "Church of the Devil"
Ostatnio pojawia się na muzycznym rynku coraz więcej składanek ku pamięci King Diamond/Mercyful Fate. Jeszcze nie tak dawno był Mercyful Fate (A.D. 1998), dziś recenzuję King Diamond, na półce czeka najnowszy Mercyful Fate, a w sklepie kolejny (sic!) King Diamond - cały czas mam na myśli "tributes".
"Church of the Devil", mimo pewnych zgrzytów, jest składanką dość udaną, może dlatego, że 13 z 14 kawałków to ukłon w stronę diamentowych wydawnictw do roku 1990. Pięć coverów pochodzi z "Fatal Portrait", trzy z "Abigail", po dwa z "Them" i "Conspiracy", jeden z "The Eye", jeden z "The Graveyard". Płytkę rozpoczyna "The Family Ghost", zacna wersja, bo stworzona przez samego Andy La Rocque. Takich coverów (zupełnie nie odbiegających od oryginału) można słuchać całą wieczność. "Victimized" jest równie dobre, może dlatego, że sam utwór ma w sobie wielkie pokłady energii. "The Waiting", jak "The Waiting". Całkiem ciekawie wypadł "Welcome Home", czy w oryginale też była taka wściekła perkusja? "A Mansion in the Darkness"... jak bardzo mi to przypomina "Gypsy" w wykonaniu Emperora. Spadająca kaskada klawiszy, ot co. "The Jonah", średnio udana próba wyryczenia płytkim growlem ballady jakby nie patrzeć. "The Poltergeist" nie wymaga jakiejś szczególnej krytyki, po prostu trzeba to przeczekać. "Voices from the Past", szkoda, że to instrumentalny kawałek, naprawde chciałam usłyszeć, co mogą zaprezentować Black Witchery, bo na zdjęciu wyglądają groźniej od samego rogatego. "The Invisible Guests" to słabe i nieciekawe wykonanie, więc nie czas się nad nim rozwodzić. "Halloween", śmiesznie gówniarze zagrali, tylko coś się wokalista krztusi. "Arrival" zaczyna się ładnym rytmicznym basem (tak sobie myślę, jak można było stwierdzić, że bas to tylko pochodna w muzyce Diamonda? eh...), tylko znowu głos jakiś taki niewyjściowy. "Twilight Symphony", znowu zabrakło głosiku. Teraz będzie, że mam coś przeciwko "jewropejczykom", ale ani estońska wersja "Into the Convent", ani czeska "The Wedding Dream", nie powinny się znaleźć na tym albumie. Zainteresowanych odsyłam do odsłuchania na własne, drewniane uszy.
Trudno jest oceniać składaki ku pamięci, ale zaryzykuję dając szósteczkę. Bez rogów.