- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Różni Wykonawcy "As we Die for... Paradise Lost"
Przyznam, że zwykle dość sceptycznie podchodzę do różnego rodzaju składanek, kompilacji zawierających covery cenionej formacji. Tym bardziej wtedy, gdy "przerabianą" kapelą staje się jedna z największych miłości mojego życia. Tak też właśnie było w przypadku "As We Die...".
Na pewno znajdą się tacy, którzy jednoznacznie stwierdzą, że Paradise Lost nie zasłużył sobie na tego typu hołd. Niewątpliwie jest to jedna z najbardziej kontrowersyjnych formacji egzystujących w metalowym światku. Mają tyle samo wiernych wielbicieli co fanatycznych przeciwników. Na przestrzeni dziesięciu lat łatwo można było zaobserwować stopniową ewolucję w ich muzyce, śmiałe zmiany, odważne eksperymenty. Każda następna płyta różniła się od poprzedniej, a jednocześnie zachowywała coś unikatowego, absolutnie pięknego, charakterystycznego tylko dla nich - klimat. Wielu młodszych wykonawców próbowało podrobić charakterystyczne solówki Grega, wielu wokalistów chciało dorównać Holmesowi. Mistrza jednak trudno jest przerosnąć. Szczególnie, gdy tworzy tak niekonwencjonalną, tak urzekającą muzykę...
"As We Die..." to miły akcent nie tylko dla samego zespołu, ale też i dla jego fanów. Na kompilacji znaleźć można utwory z wszystkich okresów działalności Paradajów (poza "Host", bo składanka pojawiła się wcześniej). Interpretacje są różne, żadna jednak nie może wywołać tych samych emocji, które przeżywałam podczas poznawania oryginałów. Są oczywiście przeróbki, które zachwycają, intrygują i wzruszają. I przede wszystkim wywołują miłe wspomnienia. Interesujący jest też dobór wykonawców, większość z nich doskonale jest znana miłośnikom muzyki metalowej. Na pewno wyróżnia się fenomenalny jak zwykle Septic Flesh. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że nie trafili w odpowiedni dla nich kawałek. "The Last Time" zdecydowanie jest zbyt "słodki", zbyt przebojowy jak na ich styl. Ubolewam, że to nie oni wzięli na warsztat kultowe "True Belief". Na "As We Die" bowiem ten słynny klasyk został odegrany dość nijako, wręcz przypadkowo. On Thorns I Lay nie potrafił wykreować tej przejmującej, mrocznej atmosfery. Grobowy growling i żeński wokal też jakoś nie pasują w to miejsce... Zaintrygować za to może niezwykle monumentalny i epicki Yearning z równie co "True Belief" kultowym "Eternal". Właściwie z oryginału pozostał tylko tekst - przeróbka brzmi jak utwór autorstwa Yearning. Majestat, patetyczność, duma... dokładnie to samo, co powaliło mnie podczas wsłuchiwania się w "With Tragedies Adorned" (debiut Yearning). Podobnie sprawa ma się z Godsend i kawałkiem "Gothic". To zdecydowanie najbliższy oryginałowi cover. Gotycki ciężar i powiew ponurej nocy doskonale oddają klimat początkowych lat Holmesa i spółki. Podobać może się też Misanthropy z połączonymi w jedno "Forever Failure" i "Shattered". W pewnym momencie pojawia się tu substytut gitary Grega. Przekonuje żydowski Orphaned Land z intrygującym, dalekim od oryginału "Mercy" (co ciekawe - tylko refren pozostał nienaruszony, pozostały tekst pochodzi z utworu... "Gothic"), "Argile ("As I Die", z wstawionym fragmentem "Pity the Sadness"), Nigthfall ("Lost Paradise" - coś w stylu Ulvera z "The Marriage of Heaven and Hell") czy Sup ("Rotting Misery" - zachowano tu nawet surowość znaną z "Lost Paradise", z drugiej strony wpleciono w tę kompozycję nastrój typowy dla "Icon"). Dziwnie natomiast brzmi "The Painless" (odśpiewany chyba po francusku) w wykonaniu folkowego (tu nawet metalowego) Stille Volk. Podobnie jest ze słynnym "Embers Fire", tu zinterpretowanym przez Legendę (rock n'rollowy black metal?) czy "Say Just Words" Glommy Grim. Ale wiadomo przecież, że trudno jest powtórzyć fenomen oryginalnych wersji.
"As We Die..." na pewno zasługuje na zainteresowanie. Nie jest to żadna rewelacja, ale znać ją warto. Szczególnie sięgnąć po nią powinni ci, dla których Paradise Lost był lub nadal jest ważnym zespołem. To kolejne potwierdzenie kultu i nieodwracalnego wpływu tej kapeli na dzieje metalu.