- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Royal Republic "Save The Nation"
Royal Republic to stosunkowo świeży zespół na światowej scenie rockowej, jego działalność zaczęła się w 2007 roku w szwedzkim Malmo. Na koncie grupy w sierpniu 2012 r. pojawił się drugi album, pt. "Save The Nation".
Już po pierwszych dźwiękach mamy odpowiedź na pytanie, o co tak naprawdę Szwedom chodzi. Muzyka Royal Republic nie jest zbytnio skomplikowana czy rozbudowana. To raczej materiał, przy którym muzycy i słuchacze mają się dobrze bawić. Są moc, energia i pozytywne zakręcenie. Istotną rolę w tym wszystkim odgrywa wokalista - Adam Grahn. Często bawi się swoim głosem i moduluje go w zabawny sposób, słychać, że panowie na co dzień są weseli i mają poczucie humoru. To zwiastował zresztą singiel "Addictive", który jest dobrym reprezentantem albumu.
Utwory zawarte na płycie stanowią w miarę jednolitą całość, wszystkie aż buchają energią, która skłania raczej do tańca i podskoków niż do machania głową i przepychania się pod sceną. Jakby powiedział jeden z bardziej znanych sportowców litewskiego pochodzenia - "nie ma opierdalania się"! Nie spotkamy tu żadnych ballad, pięknych utworów dla zakochanych albo chociażby nieprzesterowanych gitar. Całość szybko mija, trwa mniej niż czterdzieści minut, co przy czternastu numerach daje średnio niecałe trzy minuty na piosenkę. To akurat dobre podejście, jeśli chce się stworzyć album "zabawowy". To, co słyszymy, można nazwać lekkim skrzyżowaniem Lostprohets i Monster Magnet - mocne melodyjne rockowe riffy z delikatnym stonerowym zabarwieniem. Sprawdzi się w odtwarzaczu samochodowym podczas jazdy autostradą.
Jeśli ktoś miał okazję przesłuchać pierwszego albumu Szwedów, ten zauważy, że "Save The Nation" niewiele się od niego różni. I to jest mały problem, gdyż ta formuła być może przetrwa jeszcze jedną płytę, ale dalej panowie będą chyba musieli pomyśleć nad innymi rozwiązaniami. Inaczej zauroczenie muzyką Royal Republic minie tak szybko, jak szybko mija droga na wspomnianej autostradzie. Jeśli ktoś miał okazję przejechać się takową w naszym kraju to a) jest szczęściarzem, że akurat jakąś znalazł; b) wie, że taka jazda na dłuższą metę jest nużąca. Tak samo jest z Royal Republic - czeka ich albo szczęście, albo znużenie.