- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Rough Silk "Mephisto"
Ta kaseta natchnęła mnie wiarą w muzykę metalową. Nareszcie jakaś ciekawa produkcja! Inspirowana "Faustem" Goethego mega metalowa podróż pełna niespodzianek!
Całość otwiera miłe, grane na pianinie intro "Mystery Bay". Ian Barnett pięknie śpiewa i to ŚPIEWA. Nie tam deathowo growlinguje, blackowo charczy, czy heavy-metalowo wibruje w wysokich partiach. Śpiewa zupełnie normalnie :). Intro trwa jedynie chwilkę i już przekształca się w "Recall". Zaskoczeniem mogą być dość ciężkie gitary (nie ostre, ale ciężkie...). Wydawać by się mogło, że nie pasują, ale właśnie to one nadają tej muzyce taki mocny wymiar.
"Recall" płynie sobie dalej. Mijamy ciekawy refren i kilka części. Większość utworów stara się przeczyć manierze zwrotka-refren, mamy tu wiele części, które niestety się powtarzają, no ale nie można mieć wszystkiego.
Teraz tytułowy "Mephisto". Pięknie budowany przez keyboardy (bardzo klasyczne - pianinko i Hammondzik) i Laibachowski (z "Jesus Christ Superstars") riff gitary. Dalej "Subway Angel's Caravan", balladka z pięknym orkiestralnym wstępem, który zaraz zostaje złamany przez ostre gitary. Chwilę potem zaskoczenie... Sama perkusja, głos i syntetyczne basy w stylu disco '70... Eeee? Można się do tego przyzwyczaić, chociaż ciągle dziwnie mi to brzmi. Ale na szczęście refren wszystko nam wynagradza, człowiek ma ochotę sam unieść się gdzieś między anioły.
Ach! Teraz w pewnym sensie najbardziej budujący utwór na tej kasecie. Cała kaseta raczej wprowadza w nastrój "walki ze światem", ale piosenka "My Last Farewell" jest do tego najlepsza. Jej słowa to 60% "I Hate Your..." :). Jeżeli jesteś na kogoś zły to koniecznie posłuchaj - podnosi na duchu i wprowadza w taki nastrój, że masz ochotę złapać za miecz i siec dyskoli. A propos dyskuctwa - w tle tego utworu słychać technociarski bassdrum... :)
Na uspokojenie, na końcu pierwszej strony, mamy balladkę "Dust to Sand". Spokojna z bardzo miłymi skrzypcami (jak najbardziej "naturalnymi").
Drugą stronę otwiera znany czytelnikom magazynu Morbid Noizz (numer 2/98, jedenasty na płycie) "Glissando". Ten utworek jest esencją progresywności na tym albumie. Częste zmiany, dużo dziwnych przejść akordów, ogólnie ciekawie (i te ciężkie gitarki!). Potem już rozpędzeni mijamy "Stay Gold" (fajne zwrotki, gorszy refren...) i "Far Away from Home" (balladka). Zatrzymujemy się dopiero na "The Day of the Loner", kawałek z tych bardziej "ulubieńszych". Zaczyna się wolno i pianinkowo, oczywiście zaraz się rozpędza i będzie już tak biegł do końca. "He always wore a long black coat and some real old working shoes". Następny bardzo "budujący" i podnoszący nastrój kawałek. Całość kończy "Wheels of Time" - rosnący, rosnący i wreszcie wybuchający w refrenie.
"Mephisto" jest produkcją, według mnie, zasługującą na określenie art-metal. Niemalże napisałbym art-rock, ale na to gitary są trochę za ciężkie (choć keyboardy czasami sprawiają wrażenie żywcem wyjętych z Deep Purple). Myślę, że każdy człowiek, lubiący te klimaty i lubiący muzykę ambitną, powiniem tego posłuchać, a nawet kupić, postawić na półce i ładować się tą muzyką co pewnien czas.