- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Roger Waters "Amused To Death"
Rogera Watersa fanom muzyki przedstawiać raczej nie trzeba - basista i lider grupy Pink Floyd, który w roku 1984 zdecydował się rozpocząć solową karierę (przy okazji chcąc sądownie odebrać pozostałym członkom Floyda prawo do nazwy). To ogólnie rzecz biorąc dosyć niesympatyczna postać. Jednak śmiem twierdzić, że talen kompozytorski Watersa jest co najmniej wprost proporcjonalny do jego egocentryzmu.
"Amused to death" to trzecia studyjna płyta w dorobku Watersa (nie licząc soundtracku do filmu rysunkowego "When the wind blows") i jak dotychczas ostatnia. O ile wcześniejsze "Pros and Cons of Hitchhiking" i "Radio K.A.O.S" nie porywają mnie, to zupełnie inaczej jest w przypadku tego wydawnictwa. Zdecydowanie najdoskonalsze solowe dzieło artysty jest osobistą obserwacją zjawisk społecznych, religijnych w świecie - obserwacją ilustrowaną doskonale skomponawaną muzyką, jednak pełną zgorzknienia oraz drobnych i nie tylko drobnych złośliwości. Szczególne zamieszanie wywołał utwór "It's a miracle", w którym Waters śpiewa o tym, jak klapa fortepianu spada na "pieprzone palce" Andrew Lloyda Webera (Roger niesłusznie zarzucał mu plagiat części utworu "Echoes").
Płytę rozpoczyna "The Ballad of Bill Hubbard" - wspomnienie o żołnierzu poległym podczas I wojny światowej, któremu cały album jest dedykowany. Temat wojny, a szczególnie oczekiwania rodzin na powrót żołnierzy do domu, jest podejmowany przez artystę już nie po raz pierwszy (ojciec Watersa zginął pod Anzio) i wydaje się wciąż być jego obsesją. Nie brakuje też odniesień do wydarzeń współczesnych. "Watching TV" to opowieść o chińskiej studentce, której śmierć na placu Tienanmen pokazała telewizja, to oskarżenie rzucone światu, który nie zrobił nic by jej pomóc. To ten sam świat, w którym "Niemcy zabijają Żydów, Żydzi Arabów, a Arabowie zakładników" ("Perfect Sense part I"), a pojęciem "Bóg" manipuluje się, aby uzyskać jak największe korzyści, czy to polityczne, czy finansowe.
Na "Amused to death" utwory podniosłe pełne patosu - mocno rockowy "What God Wants", "Perfect Sense part II" z niesamowitą chóralną partią refrenu czy "The Bravery of being out of range" - przeplatają się z nastrojowymi i sennymi, gdzie bardziej liczy się przekaz, a sam Waters słowa raczej wypowiada niż wyśpiewuje ("Watching TV", "Late Home Tonight part I").
Razem prawie 73 minuty mozaiki nastrojów - niesamowitej pasji i rozmachu, a z drugiej strony goryczy i rozżalenia. Nie jest to bynajmniej muzyka łatwo przyswajalna, ale po kilku wymagających nieco skupienia przesłuchaniach po prostu zniewala...