- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Rhapsody Of Fire "The Frozen Tears of Angels"
Na tę płytę fani ostrego, powermetalowego grania czekali naprawdę długo. Po tym, jak w październiku 2008 roku zespół zawiesił swoją działalność z powodu problemów prawnych z wydawcą, wszystko wydawało się stracone. Po roku oczekiwania pojawiła się nowa iskierka nadziei - członkowie Rhapsody of Fire ogłosili rozpoczęcie prac nad swoim kolejnym albumem, którego premierę zapowiedziano na marzec 2010 roku. Ostatecznie płyta ukazał się dopiero pod koniec kwietnia, nakładem wytwórni Nuclear Blast. Jak się wkrótce okazało, warto było czekać na nowe dzieło włoskich muzyków.
Album "The Frozen Tears of Angels" ma dla zespołu niebagatelne znaczenie i jest prawdziwym krokiem milowym w jego historii. Nowe dzieło Rhapsody of Fire opowiada dalszą część historii, zapoczątkowanej na "The Dark Secret" - tym razem usłyszymy opowieść o wyprawie pięciu bohaterów do krainy lodu w celu odnalezienia tajemniczej księgi i pokonania pewnego demonicznego rycerza. Trzeba przyznać, że fabuła prezentuje się niezwykle kiczowato, ale w przypadku Rhapsody of Fire to już standard i trzeba się z tym pogodzić. Owe fantastyczne historie są bowiem integralną częścią muzyki włoskiego zespołu. Niektórzy się z tego śmieją, inni ubóstwiają, ale nie zmienia to faktu, że te wszystkie chórki i aktorskie przemowy pełne patosu dodają twórczości formacji głębi i tworzą jej unikalny klimat. Po pierwszym odsłuchaniu płyty od razu słyszymy, że nowy album jest bardziej intensywny niż poprzednie. Tym razem muzycy zaserwowali nam nieco mniej podniosłych i symfonicznych kawałków, a skupili się na szybkim i melodyjnym powermetalowym graniu. Moim zdaniem był to bardzo udany pomysł.
Na krążku znalazło się 9 nowych i niezwykle dojrzałych kompozycji (w limitowanej wersji digipack pojawiły się jeszcze dwa kawałki bonusowe). Materiał rozpoczyna się standardowym chóralnym intrem. Zaraz po nim usłyszymy bardzo udany "Sea of Fate", którego można było posłuchać przed premierą. Później mamy szybki i melodyjny, aczkolwiek niezbyt przebojowy "Crystal Moonlight". Następny utwór może wprowadzić słuchaczy w niemałe osłupienie. Znany z singla "Reign of Terror" to w moim odczuciu prawdziwe arcydzieło i jeden z najlepszych kawałków Rhapsody of Fire! Wspaniała, rozbudowana kompozycja, niesamowite chóry, miażdżące gitarowe riffy i ciężki wokal Fabio tworzą naprawdę piorunujący efekt. Po tych ekstremalnych przeżyciach pora na diametralną zmianę brzmienia. Zostajemy uraczeni lekkim i przyjemnym folkowym utworem o dźwięcznym tytule "Danza Di Fuoco E Ghiaccio". Następny w kolejności "Raging Starfire" to powrót do klasycznych utworów z przeszłości. Zwraca uwagę chwytliwym, melodyjnym refrenem, niezwykłym brzmieniem klawiszy i świetną solówką w wykonaniu niezawodnego Luci Turilliego. Siódmy utwór, "Lost in the Cold Dream", to przepiękna ballada, przypominająca świetne kompozycje z poprzednich płyt, takie jak "Lamento Eroico" czy "Son of Pain". Końcówka albumu - jak przystało na zwieńczenie historii - jest niezwykle podniosła i epicka. Przedostatni "On the Way to Ainor" jest wręcz przesiąknięty patosem, a pojawiająca się tutaj solówka Turilliego sprawia niesamowite wrażenie. Cała historia kończy się pełną dramaturgii, jedenastominutową epopeją, która w perfekcyjny sposób wieńczy dzieło. Jednym z bonusów na płycie jest ciekawy utwór instrumentalny "Labitynth of Madness", będący świetnym pokazem wirtuozerskich umiejętności Luci.
Po pierwszym kontakcie z "The Frozen Tears of Angels" można odnieść wrażenie, że ta płyta jest zupełnie odmienna od poprzednich, jednak po dłuższym obcowaniu z nią okazuje się, że nowe kompozycje to nic innego, jak stare, dobre, aczkolwiek mocno podrasowane Rhapsody of Fire. Riffy Luci Turilliego już dawno nie były tak chwytliwe i melodyjne, a nowe wokalizy Fabio Lione są miejscami wręcz ekstremalne i zbliżają się do charakterystycznego dla cięższej muzyki growlowania. To wszystko sprawia, że nowy krążek jest niezwykle świeży i świetnie nadaje się do słuchania. Bez wątpienia jest to jedna z najlepszych płyt w historii zespołu. Nie pozostaje mi nic innego, jak polecić ją wszystkim fanom symfonicznego i powermetalowego grania.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Anathema "We're Here Because We're Here"
- autor: Paweł Kuncewicz
Slash "Slash"
- autor: Kępol
- autor: don Corpseone
W.A.S.P. "Babylon"
- autor: Robert "Wisien" Wiśniewski
Seth "Promo 2009"
- autor: Robert "Wisien" Wiśniewski
Unleashed "As Yggdrasil Trembles"
- autor: Kępol