- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Rhapsody "Legendary Tales"
Tworząc tę recenzję wciąż się zastanawiam, dlaczego nikt jej wcześniej nie napisał? Rhapsody jest raczej mało popularnym zespołem. Tak to już jest, platynowe płyty zgarniają boysbandy i Britney, a o prawdziwej sztuce muzycznej wiedzą tylko nieliczni. Jest jak jest, moje słowa nic tu nie zmienią. Ale wracając do Rhapsody: "rozgłos" przyniósł im dopiero drugi album "Symphony Of Enchanted Lands". Wielu ludzi z branży zachwyca się nim, zresztą słusznie. Dlaczego jednak wszyscy zapominają, że Rhapsody mieli kiedyś swój debiut?
A "Legendary Tales" w odróżnieniu od innych debiutów jest nad wyraz udaną płytą! Późniejsze dokonania Włochów idą drogą wyznaczoną właśnie przez ich pierwszy krążek.
Nie będę tu rozpisywał się na temat zjawiska, jakim jest Rhapsody. Powiem tylko, że jest to genialny zespół symfo-powermetalowy. Wiem, wielu zarzuca im kicz. Ale to tak, jakby zarzucali kicz Tolkienowi bądź innym autorom fantasy (wiem, Tolkien nie pisał szalenie prostych, monotonnych i mało oryginalnych opowiadań, ale wszystko do jednego się sprowadza).
Wydawnictwa Rhapsody otwiera zwykle instrumentalno-chóralny utwór z łacińskim tekstem. Kończy zaś rozbudowana epopeja, w której również roi się od chórów. Okładki płyt natomiast zawsze przedstawiają zbrojnego w miecz długowłosego wojownika, a w środku znajdują się kolejne części "kronik Algalordu".
Chciałbym krótko poszczególne utwory. Pierwszym jest krótki, nastrojowy "Ira Tenax". Za chwilę jednak zamienia się on w melodyjny, szalenie dynamiczny power metal w postaci "Warrior Of Ice". Następny w kolejce ma podobny charakter. Czwarta piosenka jednak jest całkowicie inna. Ni balladka, ni przerywnik. Ale spokojna, sympatyczna rzecz. Po niej natomiast znów wracamy do power metalu.
Strona B. Zaczyna się klawesynem i innymi niemetalowymi instrumentami. Później trzy power metalówki. Utwór dziewiąty to bardzo podniosła, chóralna ballada. Wszystkie kompozycje wprawiły mnie w zachwyt, ale na tym dzieło się nie kończy. Dopełnieniem całości jest bowiem utwór tytułowy, trwający prawie osiem minut. Usłyszymy tu chóry i bogactwo klasycznych instrumentów. Mamy m.in. skrzypce, wiolonczelę, flet, mandolinę.
Kiedy słucham "Legendary Tales" rozpiera mnie energia, której nieco mniej na "Symfonii". Wiem, to nie jest najważniejsze. Muszę oświadczyć jednak, że płyta jest bardzo melodyjna i podniosła. I wcale nie popadniemy po jej przesłuchaniu w kompleksy, tak jak to bywa na albumach asów symfo-metalu. Wydawnictwo to jest jak najbardziej godne polecenia!
Materiały dotyczące zespołu
- Rhapsody