- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Ray Wilson "Propaganda Man"
Ilu znacie wykonawców, którzy - upychając "dwieście milionów" dźwięków w kilku sekundach solówki - są w stanie kupić tym sposobem publiczność? Wbrew pozorom na pewno wielu. Ilu znacie wykonawców, którzy przy użyciu wymyślnych tricków brzmieniowo - aranżacyjnych, korzystając z szeregu sampli oraz całej palety generowanych przez najróżniejsze cuda techniki brzmień potrafią wytworzyć ciekawy, niebanalny klimat? Jestem pewien, że jak wyżej. A ilu znacie artystów, którzy przy użyciu zwykłego akustyka i prostych akordów wspomaganych własnym głosem są w stanie nie tylko totalnie oczarować, zahipnotyzować wręcz słuchacza, ale i utrzymać jego uwagę już do końca, wydobywając ze swojego "pudła" i strun głosowych dźwięki tworzące klimat wręcz kosmiczny? Jednym z niewielu takich Wykonawców jest urodzony 8 września 1968 roku, mieszkający obecnie w naszym rodzimym Poznaniu, Szkot nazwiskiem Ray Wilson.
Jego kariera na wsypach rozpoczęła się jeszcze w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy wraz z grupą Stiltskin w roku 1994 wypuścił ze swych zdolnych palców płytę "The Mind's Eye", zwierającą przywołany dziesięć lat później na solowej "The Next Best Thing" doskonały "Inside". Utwór okazał się niemałym przebojem, a dzięki jego nowszej wersji wielu naszych rodaków miało okazję sobie o nim przypomnieć, tudzież się o nim dowiedzieć. Najważniejszym punktem zwrotnym na jego muzycznej drodze był natomiast udział w nagrywaniu słynnego, absolutnie rewelacyjnego albumu Genesis pod tytułem "Calling All Stations" oraz uczestnictwo w promującej go trasie koncertowej. Piszę o tym, albowiem dla bardzo wielu, nie wyłączając niżej podpisanego, jest to najlepsza płyta owych dinozaurów prog rocka, która bez jego charakterystycznego głosu bądźmy szczerzy - nie miałaby najmniejszych szans stać się tak ekspresyjnym materiałem. Oczywiście krążek ma niejednego oponenta, ale co w takim razie zadecydowało o tym, że w oczach naprawdę wielu fanów zdeklasował nawet największe klasyki, jakie w latach siedemdziesiątych zespół nagrywał z Peterem Gabrielem? Tutaj ciekawskich należy odesłać do twórczości solowej Wilsona, czego doskonałym wręcz przykładem jest ostatni jak na razie album "Propaganda Man".
Zapewne niejeden przywiązujący wagę do jakości swego materiału muzyk, przy okazji komponowania utworów na swój kolejny album, boryka się z "dylematem stylistycznym". Poszukiwać, czy może oddać do rąk swoim fanom danie upichcone według starej, dobrej i sprawdzonej receptury? Myślę, że Ray znalazł coś w rodzaju złotego środka na pogodzenie obu tych metod tworzenia. Fani w żadnym wypadku nie powinni czuć się urażeni, a tych, dla których zachowawczość jest w muzyce zjawiskiem niekoniecznie pożądanym, z pewnością zachwycą rozwiązania, o jakie pan Wilson komponując i nagrywając swój najnowszy krążek się pokusił. Skład towarzyszących mu muzyków jest właściwie ten sam, jaki nagrywał z nim doskonały "She" pod szyldem Ray Wilson & Stiltskin, z tym że tym razem w pracy właściwie nie uczestniczył gitarzysta Uwe Metzler, który pojawił się tylko epizodycznie, dodając swoje partie wioseł do "Bless Me". "Zamiast" niego mamy doprawdy imponującą armię muzyków, którzy na albumie pojawili się gościnnie, wspomagając akustyczno - rockowe brzmienie Raya to pianinem (Kim McLelland w "Rezorlight", David Archibald w "The Brakes Are Gone" i "Frequency"), to akordeonem (Gregor Lowrey - "Modern Day Miracle", "The Brakes Are Gone"), kiedy indziej wreszcie, bardzo umiejętnie (co się rzadko niestety zdarza) wykorzystanym kobiecym głosem (Tesiree Priti Kaitesi: "Bless Me", "Propaganda Man"), by wymienić tylko kilka przykładów.
Choć skład jest generalizując ten sam, co przy okazji poprzedniego albumu Raya z 2006 roku, nie możemy spodziewać się materiału nawet w połowie tak ciężkiego, jak "She". Brzmienie na "Propaganda Man" jest zdominowane przez instrument, który rządzi niepodzielnie właściwie na każdej jego płycie sygnowanej solowym szyldem, czyli przez gitarę akustyczną. Umiejętność wyrażania emocji, uczuć, kreowania naprawdę sugestywnego i przekonującego nastroju za pomocą sześciu strun muzyk opanował do perfekcji i rozwinął do naprawdę imponujących form. Posłuchajcie zostawionego na deser "On The Other Side". Zero fajerwerków, a tekst w taki sposób koresponduje z akustycznymi dźwiękami, że nie można wyjść z podziwu. "...I just want to live a life, that teaches me the dark nad light and discipline the part of me, that needs to runaway..."
Brzmienia gitary elektrycznej są raczej wygładzone i wykorzystywane głównie w bardziej nastrojowych, niż popisowych solówkach. Nie oznacza to jednak, że całość ma posmak popowej papki. Wrzućcie "Things Don't Stop", a od razu zrozumiecie, co mam na myśli. Utwór zaczyna się akustycznym wstępem, jak typowa (jeśli w kontekście muzyki tego Pana można takiego określenia użyć) ballada. W kulminacyjnym momencie jednak wchodzi gitarowe solo, osadzone w naprawdę zadziornym (jak na tę stylistykę) pochodzie sekcji rytmicznej, brzmiącej tutaj w sposób wręcz mechaniczny i monumentalny.
Do bardziej dynamicznych kawałków należy z pewnością otwierający krążek "Bless Me" i tytułowy "Propaganda Man", mający w moim odczuciu nieco ilustracyjny charakter. Warto zwrócić uwagę na sposób śpiewania wokalisty. Bez trudu rozpoznawalny głos Wilsona mieści się raczej w dolnych, niż górnych rejestrach i ma głęboki, aczkolwiek ciepły charakter. Z wywiadów prasowych możemy się dowiedzieć, że Artysta, śpiewając w Genesis utwory z okresu z Philem Collinsem, nie czuł się jak "ryba w wodzie" ze względu na wysoką tonację wokalu tego drugiego. Nie będzie tu więc nie wiadomo jak wyciągniętych partii, chociaż utalentowany Szkot raczej nie ma z nimi większych problemów. Zetkniemy się natomiast z absolutnie mistrzowskim akcentowaniem śpiewanego tekstu. Sposób, w jaki wyrzuca z siebie fragment "...I just don't belong here and everyone can see it in my eyes..." w "Bless Me" przyprawia o ciarki. Doprawdy aktorski jest sposób, w jaki śpiewa on właściwie wszystkie swoje partie, nie tylko na tej płycie. Mocno zrezygnowany ton w "Things Don't Stop" czy energiczny sposób wyśpiewania utworu tytułowego pokazują, jak łatwo przychodzi mu operowanie emocjami, albowiem fragmenty tekstów niektórych utworów sprawiają wrażenie cytatów. Jakby podmiot liryczny przytaczał czyjeś wypowiedzi. Takie wrażenia odniosłem słuchając takich utworów, jak właśnie "Things Don't Stop" czy jednego z moich ulubionych na płycie - "Cosmic Baby". Cudownym, mocno sentymentalnym klimatem ujmuje "Frequency", a w "The Brakes Are Gone" mamy (nie jestem pewien, czy świadome) nawiązanie do "The Actor" z poprzedniego solowego krążka.
Warto również wspomnieć, że utwory takie, jak "More Propaganda" i "On The Other Side" zostały zarejestrowane w Poznańskim studiu "MM" przez Przemysława Służyńskiego. Miło widzieć, jak ktoś docenia szeroko pojęte uroki naszego nie zawsze przyjaznego dla nas samych kraju, zwłaszcza ktoś taki, jak Ray Wilson.
"Propaganda Man" można z powodzeniem polecić każdemu, bez względu na osobiste preferencje, albowiem jest to granie, w przypadku którego ramy gatunkowe nie mają zbyt wiele do powiedzenia. Liczą się uczucia, czyli to, co w muzyce najważniejsze. Zetknęliście się kiedyś z określeniem: "magia muzyki"?