- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Rape On Mind "Downwards"
Łatki i etykietki są potrzebne - choć często uważane za domenę dziennikarzy i im podobnych, tak naprawdę korzystamy z nich wszyscy. Skłonność do upraszczania sobie życia cechuje większość stworzeń myślących, dążenia te ujawniają się również na polu językowym. Z tą symplifikacją spotykamy się najczęściej, bo na co dzień, wszędzie tam, gdzie dochodzi do komunikacji z drugim człowiekiem. Cel jest prosty. Przekazać maksimum treści przy użyciu minimalnej liczby słów, jednocześnie zachowując pewność, że zostało się zrozumianym. Logicznie rzecz biorąc, nic w tym dziwnego. Bo i po co mówić o najbardziej przepłacanym zespole nieudolnych sportowców, którzy z trudem odróżniają bramkę przeciwnika od własnej i tylko za pomocą pocisku taktycznego są w stanie pokonać drużynę narodową San Marino, skoro wystarczy powiedzieć "reprezentacja Polski w piłce nożnej"? Tak samo jest z tematem muzyki. Można rozwodzić się na temat nurtu, którego wykonawcy przeżywają uczuciowe męki w każdym wersie, bezskutecznie próbując dorównać Beacie Kozidrak i przy których nawet kobieca menstruacja wypada bardziej męsko. Można też po prostu powiedzieć "emo" i po kłopocie. Co jednak w sytuacji, gdy coś wymyka się wszelkim próbom klasyfikacji? Gdy pomimo usilnych starań nie daje się zamknąć w żadnej szufladce? Tak właśnie jest z rzeszowską formacją Rape On Mind i ich debiutanckim krążkiem, zatytułowanym "Downwards".
Choć Rape On Mind powstało w 2003 roku, dopiero cztery lata później grupa zarejestrowała w studio swoje pierwsze dokonania. W roku 2010 muzycy rozpoczęli pisanie nowego materiału. Nagrywanie dziewięciu zawartych na "Downwards" kompozycji rozciągnęło się w czasie - trwało bowiem od maja 2011 roku do kwietnia roku 2013. Na szczęście w tym przypadku ciężka praca nad utworami przełożyła się na ich jakość. Całość jawi się jako kompletna i dopracowana w najdrobniejszych szczegółach. Nie ma tu ani jednego niepotrzebnego dźwięku czy frazy. Mimo że przesłuchanie albumu zajmuje niespełna pół godziny, jest to długość idealna, odmierzona wręcz z zegarmistrzowską precyzją - wystarczająca, by odbiorcę nasycić, a jednocześnie go nie zmęczyć.
Wciąż jednak nie odpowiedziałem na najważniejsze pytanie: jak to w ogóle brzmi? Zgodnie ze swoją nazwą Rape On Mind bezpardonowo dokonuje gwałtu na umyśle. "Downwards" to morze chaosu, łagodne i spokojne, a zarazem gwałtowne i ogarnięte sztormem. I ponad wszystko nieprzewidywalne. Wielowarstwowa nawałnica dźwięku uderza z niszczącą siłą i koi subtelnym szeptem. Fale dramatyzmu i napięcia piętrzą się groźnie, by zupełnie niespodziewanie załamać się i rozmyć w przepastnej toni. Co zaskakujące, w tym szaleństwie jest metoda. Za fasadą niekontrolowanego chaosu kryje się bowiem chłodna maszyneria zaprojektowana z matematyczną, momentami nieludzką dokładnością. Niczym błyskotliwie skonstruowana sztuczka iluzjonisty wprawia w zachwyt, po czym pozostawia z pytaniem: jak to właściwie działa?
Twórczość Rape On Mind stanowi swego rodzaju muzyczny róg obfitości, budzący mnóstwo rozmaitych skojarzeń. Pierwszym, jakie przychodzi do głowy, jest nieodżałowana, nieistniejąca już Nyia - skojarzenie o tyle nieprzypadkowe, że świętej pamięci Szymon Czech lata temu wziął na siebie rolę producenta najwcześniejszych numerów Rape On Mind. "Downwards" to także grindowe naleciałości Antigamy, industrialne wstawki w stylu Godflesh, surowa brutalność Neurosis, połamane riffy Meshuggah, a nawet odległe echa Korna na początku utworu "Memories Always Burn". Psychodelicznego klimatu płyty dopełniają niepokojące syntezatorowe dźwięki autorstwa Pawła Groblera z Forgotten Souls oraz tęskne, eteryczne partie saksofonowe Bartka Wielgosza z Panda Horizon. Perfekcyjnym spoiwem dla tej hordy szalonych brzmień rodem z najgłębszych otchłani ludzkiej psyche jest wokal znanego z Sothoth Jacka Brzozowskiego. Przeplatającymi się szeptami i ryknięciami umiejętnie buduje złowrogi nastrój albumu. W tytułowym kawałku "Downwards" wydatnie wspomaga go w tym Maciej Proficz, na co dzień udzielający się za mikrofonem w zespołach Moanaa i Dormant Ordeal. Kompozycja "Break Or Be Broken" podążą ścieżką mroku jeszcze głębiej, wprowadzając majestatyczny, rytualny pomruk, odbijający się od ścian świątyni pierwotnego zła. Starożytnego posmaku dodają materiałowi powtykane tu i ówdzie w teksty utworów łacińskie zwroty.
Gdybym miał wyłowić spośród zawartych na płycie numerów jednego faworyta, stanąłbym przed nie lada wyzwaniem. "Downwards" to zwarty muzyczny pejzaż balansujący na krawędzi geniuszu i szaleństwa, a poszczególne jego fragmenty płynnie, niemal niezauważalnie przechodzą w kolejne. Pełnometrażowy debiut Rape On Mind należy do tego rodzaju tworów, z którymi trzeba obcować wielokrotnie, aby wychwycić wszystkie niuanse. Mimo to nadal nie potrafię przykleić temu albumowi łatki. Przypuszczam, że coś podobnego mogłoby wyjść z pokręconego umysłu Davida Lyncha, jeśli ten nagle postanowiłby grać awangardowy metal.