- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Rainbow "On Stage"
Rainbow, grupa pod wodzą Ronniego Jamesa Dio i Ritchie'go Blackmore'a, po sukcesach związanych z dwoma pierwszymi albumami, postanowiła zarejestrować swoje sceniczne szaleństwa z trasy "Word Rusing Tour" i wydała album zatytułowany "On Stage". Utwory zawarte na płycie zostały starannie wybrane z fragmentów koncertów, które odbyły się właśnie w ramach tej trasy w 1976 na terenie Niemiec i Japonii.
Album otwiera "Kill The King" - utwór, który swoją premierę studyjną miał dopiero rok po ukazaniu się tego albumu. Po ostrym i szybkim kawałku, niczym purpurowy "Speed King" następuje rozbudowany kompozycyjnie tryptyk, na który składa się "Man On The Silver Mountain", gitarowa improwizacja bluesowa dezertera z Deep Purple i zamykający "Starstruck". Następnie mamy chwilę odpoczynku w postaci pięknej i lirycznej ballady "Catch The Rainbow" z finalną partią solową Ritchiego. Wytworzony wcześniej nastrój zostaje posiekany białym stratocasterem, niczym deszczem meteorytów. Następnie - po krótkiej zapowiedzi Dio - następuje długie intro, a po nim cover "Mistreated" - kompozycja autorstwa Davida Coverdale'a, pochodząca z albumu "Burn" Deep Purple. Po 13 minutach hardrockowego szaleństwa przepełnionego ogromną dawką energii dostajemy kolejnego kopa. Krótkie zawołanie do publiczności i "Sixteen Century Greenslaves" z debiutanckiego albumu rozpala "elektryczną" dynamiką słuchaczy. Rockowej aranżacji tej tradycyjnej angielskiej piosenki należy doszukiwać się gdzieś w okolicach pierwszych nagrań Jeff Beck Group (album "Truth"). Jednak oddany do Tęczowego Warsztatu nabrał zupełnie innych wymiarów. Najpierw w studiu, a potem na scenie. Pozostaje mi się jedynie domyślać, że pomysłodawcą tego dzieła mógł być bębniarz Cozzy Powell, który właśnie z zespołu Becka przywędrował do Rainbow.
No i na koniec perełka "Still I'm Sad". Znów cover. Ale za to jaki! Najpierw utwór Yarbirdsów został zaprezentowany światu na debiutanckiej płycie w wersji instrumentalnej. Tu, z kolejnymi popisami solowymi klawiszowa Tony'ego Carey'a, perkusisty Powella i Jamesa Dio wspinającego się na szczyty wokalnych możliwości, staje się solidnym akordem kończącym cały koncert. Po zakończeniu pozostaje nam już tylko wsłuchiwać się w skandowane przez tłum "Super Rainbow, super Rainbow".
Album momentami może nudzić niektórych, bardziej wymagających słuchaczy. Przyznam obiektywnie, że czasami solowe popisy (np. intro w "Catch The Rainbow" czy w "Mistreated") sprawiają wrażenie rozciągniętych niczym akcja w "Modzie Na Sukces". Z drugiej strony, dzięki specyficznemu brzmieniu klawiszy i gitary Blackmore'a, roztacza się wokół tej muzyki i słuchaczy jakaś specyficzna aura. W sumie, koncertowe wywody tych muzyków są dla mnie krokiem ku progresywności tego zespołu. Ale bądźmy spokojni. To był tylko jeden mały kroczek i nic podobnego już nie nastąpiło na następnych albumach. Poza tym właśnie na pierwszych trzech albumach widać, jak Blackmore'owi brakowało swobody. Jak bardzo chciał dokonywać gitarowych ucieczek z purpurowych kompozycji i szukał natchnienia w muzyce szesnastowiecznych minstreli i trubadurów. Nie dziwię się, że po tysiąckrotnym odgrywaniu "Highway Star" czy "Smoke On The Water", miał ochotę na coś zupełnie innego. (Chociaż późniejszy projekt o nazwie "Blackmore's Night" jest według mnie całkowitym przegięciem). Może wyważam otwarte już drzwi i ocieram się o banał. Dla mnie muzyka stworzona na pierwszych czterech albumach tego zespołu, pomimo widocznych powiązań z klasycznym hardrockiem, jest czymś zupełnie wyjątkowym. Czymś zupełnie innym na tle takich tuzów z tamtego okresu jak Zeppelini, Budgie, Deep Purple czy Black Sabbath. Może za sprawą tych czarodziejów, gwiazd, tęcz i zamkniętych zamkowych wież, o których śpiewał wielkim głosem odziany w śmieszne szaty mały elf?
haha, no tak barwnego określenia na Dio to jeszcze nie słyszałem :-)
A recenzja świetna, w pełni się zgadzam.
Materiały dotyczące zespołu
- Rainbow
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Hawkwind "Doremi Fasol Latido"
- autor: Tomasz Pastuch
Black Sabbath "Heaven And Hell"
- autor: Paweł Kuncewicz
- autor: @dam
Tommy Bolin "Teaser"
- autor: Tomasz Pastuch
Motorhead "Overkill"
- autor: Tomasz Pastuch
Zamiast się domyślać, lepiej sprawdzić. Cozy (przez jedno "z") Powell dołączył do Rainbow dopiero po wydaniu debiutanckiego albumu, na którym po raz pierwszy został wydany utwór "Sixteen Century Greenslaves" (zresztą będący autorską kompozycją Blackmore'a i Dio, nie coverem tradycyjnej pieśni "Greenslaves"), więc fizycznie nie mógł mieć żadnego wpływu na jego powstanie.