- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Prototype "Trinity"
Mówią, że dobra muzyka promuje się sama. Jest w tym sporo prawdy, ale także nieco nadużycia. To powiedzenie coraz mniej sprawdza się w konfrontacji z obrazem dzisiejszego rynku muzycznego i muzycznej rzeczywistości, na którą - oprócz zespołu - mają wpływ osoby trzecie, starające się za wszelką cenę "pomóc" kapeli w nagrywaniu materiału. Efekty takich kolaboracji doprowadzają nierzadko do katastrofy, z której ciężko później otrząsnąć się zespołowi. Konsekwencje błędów potrafią się zemścić. Niestety - najczęstszym powodem wpływania na zespoły jest oczywiście chęć zwiększenia dochodów, tyle że kosztem wizerunku kapel.
Warto jednak zaznaczyć, że istnieje jeszcze ta druga strona - bardziej niezależna. Są to ludzie, którzy oferują słuchaczowi dobrą muzykę, często ignorowaną przez największe wytwórnie. Szkoda jedynie, że albumy takie nie są promowane na odpowiednim poziomie, co zresztą jest naturalnym następstwem tego, że nie przynależy się do wielkiego koncernu. Szkoda tym większa, że owe płyty często stoją na o wiele wyższym poziomie niż te, które pompuje się masowo do sklepów. Tak właśnie jest w przypadku kwartetu Prototype z amerykańskiej Kalifornii i jego debiutanckiego albumu "Trinity".
Co prawda krążek pochodzi z 2002 roku i od jego wydania minęło już blisko 10 lat, warto jednak przybliżyć nieco twórczość tych niewątpliwie zdolnych artystów (zwłaszcza, że na polskich portalach brakuje informacji o nich). Ta muzyka stanowi bowiem doskonałą alternatywę dla masy nowych kapel, których "oferta" wzbudza sporo wątpliwości. Trzeba przede wszystkim zaznaczyć, że Prototype proponuje świetnie wyważoną mieszankę heavy, thrashu i progresywnego metalu. Ciężko grupę ściśle zaszufladkować i przypisać do jednego gatunku, słuchacz ma do czynienia z muzyką niekonwencjonalną. Tak właśnie jest i uważam, że nie ma w tym najmniejszej przesady.
"Trinity" ma niesamowity klimat, który trudno opisać. To ważny czynnik, który buduje charakter materiału zawartego na tym albumie. Spotkałem się z opiniami, że słychać tu wpływy Metalliki, zwłaszcza w otwierającym "Live A Lie". Może rzeczywiście coś w tym jest, choć uważam, że w większym stopniu spowodowane jest to barwą głosu Vince Levalois'a, która czasem przypomina Hetfielda. Z drugiej strony to dosyć odważne stwierdzenie i należy do tego podejść z dystansem. Kompozycja to majstersztyk i nie ma z Metalliką wiele wspólnego. Chłopaki od pierwszych minut wprowadzają słuchacza do świata niesamowitych melodii i pokazują swój kunszt. Najdobitniej świadczy o tym środkowa część utworu porównywalna do złożonych sekwencji jazzowych. Praca perkusji jest zresztą ozdobą i jedną z głównych zalet "Trinity", co nie znaczy, że gitarzyści wypadają gorzej - przeciwnie. Krążek obfituje w wiele niezapomnianych solówek, które nie są (całe szczęście) zbiorem mdłych i przekombinowanych technicznie zagrywek. To naprawdę spora zaleta. Zespół skupił się bardziej na budowaniu nastroju niż katowaniu odbiorcy technicznymi i nachalnymi popisami. Wszystko zostało dopracowane i przemyślane. Słychać konsekwencję muzyczną, która przejawia się tym, że płyta jest wyjątkowo spójnym dziełem. Brakuje tu słabszych momentów. Każdy utwór jest potrzebny i pasuje do pozostałych - tak, jakby z siebie wynikały. Cieszy fakt, że zespołowi udało się uzyskać właśnie taki efekt, a całości pozbawiona jest słabszego ogniwa.
Wspomniałem o inspiracji Metalliką, to może teraz trochę o pozostałych, które zdołałem wychwycić. Pierwszym utworem, w którym słychać wpływ klasyków, będzie "By Breeze" - spokojnie mógłby się znaleźć na wczesnych płytach formacji Slayer. Kiedy usłyszałem początkowy riff, musiałem sprawdzać, czy rzeczywiście dalej słucham Prototype. Nie jest to jednak wadą, a sam utwór jest świetny i powinien spodobać się każdemu maniakowi thrashu. Trzecią i zarazem ostatnią wyraźną inspirację słychać w akustycznym "I Know You". Zaznaczam jednak natychmiast, że nie mam pewności, czy było to celowe i czy moja interpretacja jest właściwa. W każdym razie utwór ten przypomina mi bardzo "The Body Electric" znanego chyba wszystkim Rush. Zwrotki są łudząco podobne.
"I Know You" jest chwilą oddechu po niesamowitych "Trinity", "By Breeze" i "Dead Of Jericho". Stanowi doskonałe uzupełnienie, podobnie jak instrumentalna "Utopia". Pomimo tego, że są to utwory lżejsze i krótsze, jakby nieco uspokajające rozpędzający się album, to absolutnie nie można się do nich przyczepić i nazwać gorszymi czy zbędnymi. Wszystko jest tutaj przemyślane i odpowiednio rozplanowane.
"Dead Of Jericho" jest najbardziej złożonym utworem na płycie. Muzycy kolejny raz pokazują swoje wielkie możliwości i talent twórczy. Całości dopełniają kapitalne orientalne melodie, które nadają kompozycji wyjątkowego klimatu, zwłaszcza w jej dalszej części. "Dead Of Jericho" obfituje również w charakterystyczne dla muzyków zmiany nastroju. W tym momencie warto wspomnieć o doskonałym "Mind In Motion", który nawiązuje do tej formy. Przyznam, że to mój faworyt. Od początku do ostatnich sekund brzmi idealnie. Znajdziemy tutaj wszystko, co definiuje heavy metal. Nie ma nawet sensu opisywanie poszczególnych "składników", najlepiej posłuchać samemu. Dodam tylko, że na uznanie zasługuje wyborne solo - palce lizać. Nie daje zapomnieć o sobie także solówka z bonusowego "Half Life". A propos dodatkowych utworów - oprócz "Half Life" na krążku znajdziemy jeszcze "Chrysalis". Oba kawałki znajdują się wyłącznie na wydaniu europejskim z 2004 roku. Radzę więc poszukiwać tej wersji, zwłaszcza że drugi z "gratisów" robi szczególnie dobre wrażenie.
W kwestii produkcji raczej nie można "Trinity" nic zarzucić. Ewentualnie to, że perkusję zmiksowano ciut głośniej. Uważam, że jest to jednak spora zaleta, ponieważ album brzmi przez to ciężej i surowiej. Brak tutaj nadmiernej sterylności, która coraz częściej cechuje współczesne albumy.
Jeśli jesteś miłośnikiem konkretnego heavy metalu, którego nie dotykają procesy komercjalizacji, nie uważasz za profanację mieszania thrashu z progiem, to spokojnie możesz zapoznać się z twórczością Prototype i poświęcić "Trinity" 44 minuty swojego cennego życia.