- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Porcupine Tree "Stupid Dream"
Rok 1999 przyniósł nam kolejny album brytyjskiej formacji, kierowanej przez Stevena Wilsona - człowieka, który rok po roku coraz wyraźniej wzbudza zainteresowanie fanów "rocka malowanego fantazją". Coraz mocniej udowadnia, że zasługuje na miano jednego z najzdolniejszych artystów lat 90-tych. Tak wyraźny i systematyczny rozwój bardzo cieszy tym bardziej, że dziś brakuje zespołów, które w tak mistrzowski sposób łączą klimat wczesnych płyt Pink Floyd z nowoczesnym brzmieniem. Na najnowszej płycie Porcupine Tree brakuje długich kompozycji znanych z "The Sky Moves Sideways", dominują natomiast średnio długie utwory z niewielką ilością numerów instrumentalnych.
Album otwiera "Even Less" - od dość spokojnego początku przechodzi do dość żywych, czy nawet ostrych, riffów gitarowych, przypominających nieco "Sleep Of No Dreaming" z poprzedniej płyty. Dalej na zmianę - podczas śpiewu wokalisty spokojnie, a pomiędzy zwrotkami - znów ostro. Zniewalający głos Wilsona stwarza poczucie większej głębi dźwięku. Ostatnia minuta to znane z "Signify" odczyty tajemniczej radiotelegrafistki... "Piano Lessons" - również żywy, ale zdecydowanie weselszy zarówno w warstwie muzycznej jak i tekstowej. Na "Stupid Dream" Wilson postawił na większą ilość tekstów, również noszących akcenty osobiste. Tytułowy półminutowy przerywnik "Stupid Dream" to ostatnio dość często stosowany zabieg na płytach. Gitarą klasyczną rozpoczyna się "Pure Narcotic" - jedna najciekawszych ballad na albumie. "Slave Called Shiver" - tu trochę więcej do roboty ma Colin Edwin i jego gitara basowa. Ciekawie współgra z perkusją i pianinem, towarzysząc recytującemu Wilsonowi. Chwilami naprawdę ostro. Najdłuższy, bo ponad 8-minutowy "Don't Hate Me", to w zasadzie kwintesencja płyty. Początek spokojny, przez chwilę szum, który znika, podkreślając czystość dźwięków i muzyki. Wilson śpiewa tu chyba z największym zaangażowaniem. W środku klimatyczne impresje na flet, a dalej na saksofon (nie ma siły - skojarzenia z Floydami nasuwają się same). Po "Don't Hate Me" nie będzie już nic lepszego, co nie znaczy jednak, że pozostałych kompozycji nie da się słuchać. Przeciwnie, również przedstawiają wartość powyżej przeciętnej. W "Baby Dream In Celophane" nieco zniekształcony głos Wilsona przechodzi w harmonijny duet Wilson-Maitland. W tym miejscu przypomniały mi się "Echoes" i duet Gilmour-Wright. Podobnie jest w "Stranger By The Minute". Na uwagę zasługuje jeszcze instrumentalna kompozycja wszystkich członków zespołu - "Tinto Brass". W tle zapowiedzi jakiejś azjatyckojęzycznej pani. Momentami spokojnie, chwilami zaś bardzo ostro. Jednak przez cały czas bardzo psychodelicznie.
"Stupid Dream" to album ciut lepszy od poprzednich. Po raz kolejny chwilami ciarki przechodzą po naszym ciele podczas słuchania. Czy sprawia to głos Wilsona, czy nieprzeciętne melodie, czy dopracowane aranżacje - zdaje się, że wszystko po trochu. Na pochwałę zasługuje również zaangażowanie Chrisa Maitlanda. Ten facet naprawdę sporo potrafi. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że "Stupid Dream" bije na głowę pozostałe albumy - jest tylko trochę lepszy i to wystarczy. Jest pierwszą płyta nagraną dla innej wytwórni niż Delerium Records. Najprawdopodobniej ma to związek z lepszą promocją, która należała się Porcupine Tree już od dawna. Ludzie kochający nowe brzmienia w muzyce, opartej na sprawdzonych rockowych strukturach - kupcie tę płytę i nastawcie volume na bardzo głośno (z naciskiem na słowo "bardzo").