- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Porcupine Tree "Fear of a Blank Planet"
W roku 2007 zespół Porcupine Tree zdawał się stać na krawędzi. Setki fanów już dawno rozebrały domowe ołtarzyki poświęcone muzycznemu bożkowi o imieniu Steven Wilson - za odejście od psychodelii na rzecz metalu. Jednak były też tysiące świeżych fanów, którzy właśnie za tę twórczość pokochali go platoniczną miłością. Wszyscy czekali na następny, dla wielu decydujący, krok Stevena. I, jak to często z Porcupine Tree bywało, zespół nie skłonił się w żadną stronę, stworzył coś zupełnie innego.
Powiedziałem "zupełnie innego"? No, może delikatnie przesadziłem. Na "Fear of a Blank Planet" są trans i psychodelia, ale i także bardzo mocny - jak na tę grupę - metal. Mamy także coś zupełnie świeżego, co powoduje, że gatunki się ze sobą łączą i razem dalej brzmią świetnie.
"Fear of a Blank Planet" to album koncepcyjny, przez co i niezwykle spójny. Plus dla starych fanów, którzy narzekali na specyficzną "karuzelowatość" "In Absentia". Porcupine Tree pokazuje bez żadnych retuszów dzisiejszą młodzież i, nie krytykując jej wprost, stawia pytanie: "co dalej z Wami będzie?". Brakuje rozległych, instrumentalnych pasaży, a i do pieca dorzucą w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Plus dla nowych fanów, tych którzy na dźwięk "Shallow" tańczyli sambę na suficie. Ba, są nawet partie smyczkowe dla tych, którym łezka się w oku kręci na myśl o "Lightbulb Sun". Gavin pokazuje, że naprawdę jest niesamowitym bębniarzem, a i Barbieri wynurza się z deadwingowych mroków i słychać go tu naprawdę często. Colin po raz kolejny ukazuje klasę, a Steven... Przecież i tak każdy wie, że wciąż błyszczy.
Dźwięk wydawany przez klawisze przemienia się w dynamiczny utwór tytułowy, taki trochę singlowy, w którym Steven bardzo stara się śpiewać współcześnie, z nutką ignorancji. Tekst jest niezwykle dosadny, dajmy na to:
"Xbox jest dla mnie bogiem.
Palec na włączniku.
Moja matka jest suką,
Mój ojciec już dawno przestał próbować ze mną rozmawiać."
No i ten świetny refren... "Jak mogę być pewny, że istnieję, skoro tabletki, które biorę, ogłupiają mnie?" Od strony instrumentalnej niestety, bądź też stety, mamy tu nowe Porcupine Tree - dynamiczne, z kopem. Jednak im głębiej w las, tym mniej w tym wszystkim wcześniejszej "singlowatości", a utwór, po elektryzującym momencie instrumentalnym, przechodzi w...
"My Ashes". To spokojna ballada z gitarami akustycznymi i wokalem pełnym emocji. Mimo to, według mnie, to najsłabszy moment płyty, który ma nas tylko uspokoić przed następnym utworem. Tak myślę dopóki nie usłyszę skrzypiec, bo wtedy moje serce mięknie i na pięć minut oraz siedem sekund staję się więźniem Wilsona, pod sam koniec (w okolicach 4:20) rozpływając się jak masełko na patelni...
Przede mną "Anasthetize", czyli opus magnum "Fear of a Blank Planet". Trwające ponad siedemnaście minut dzieło, podzielone na trzy części, połączone niesamowitymi sekcjami instrumentalnymi, na pewno odciśnie piętno na szeroko pojętej muzyce progresywnej. A jeżeli nie na niej, to na Twoim jej rozumowaniu z pewnością. Ponoć jedną solówkę gra tutaj Alex Lifeson z Rush, ale dokładnie którą - nie jest ważne. Każda z części "Anasthetize" brzmi zupełnie inaczej, chociaż nie wyobrażam ich sobie osobno. Duża to zasługa Gavina, który przeszedł sam siebie. Nawet metalowe momenty powinny zostać wybaczone przez starych fanów. Bo nie wierzę, żeby mogli krytykować ten utwór. To niemożliwe.
"Sentimental" stoi na bardzo ciężkiej pozycji, bo musi bronić swoją pięciominutową strukturą drugiej części albumu, która następuje po "Anasthetize". Jednak jakoś się to udaje, przede wszystkim za pomocą pięknego refrenu i ciekawej warstwy lirycznej:
"Nigdy nie chcę być stary
I nie chcę odpowiedzialności
Nie ma zabawy, gdy już się wie
Że nie można zwalić winy na rodziców.
I sam nie wiem
Czy przejmuję się, co jest normalne
I nie jestem dosyć pewny
Czy tabletki, które brałem, pomogły
Straciłem swoje życie
I cierpię wewnątrz
Sam nie wiem
I nie jestem dosyć pewny..."
"Way out of here" to mój ulubiony utwór. Daleko mu do potęgi "Anasthetize", to prawda, ale to mi nie przeszkadza. Mamy tu fale emocji, które zalewają brzegi umysłu, skumulowane w każdym słowie zwrotek, niesamowitym refrenie, klasycznej wilsonowskiej solówce, a nawet w ostrzejszym zakończeniu. Może to zasługa Roberta Frippa (nie wierzę, że ktoś go nie zna), który dołożył charakterystyczne pejzaże. Może Barbieriego, a może całego zespołu, bo napisali go wszyscy członkowie. To nieważne. Siedem i pół minuty czystego piękna.
I ostatnia kompozycja - "Sleep Together". Z mocnymi partiami smyczkowymi, które w zasadzie decydują o jego potędze na spółkę z wokalem Stevena - zadziornym, zmieniającym się w połowie w zapętlony okrzyk. Świetny motyw. Potem niesamowite skrzypki i na zakończenie powraca zapętlenie głosu. Wielkie "bum" i koniec. Minęło pięćdziesiąt minut, minęło "Fear of a Blank Planet".
A przed Tobą, drogi czytelniku, trudne zadanie. Ocena. Jeżeli słuchasz Porcupine Tree po raz pierwszy, powinieneś być w szoku. Jeżeli jesteś starym fanem, możesz uznać, że Stevenowi po raz kolejny "udało się", jeżeli jesteś jeszcze starszym fanem, popatrzysz z utęsknieniem na "The Sky Moves Sideways" bądź "Signify", ale wypijesz za Wilsona, bo, mimo tego, że odszedł od tamtych płyt już chyba na zawsze, to poszedł w dobrym kierunku. Możesz też być typowym marudą i zmieszać "Fear of a Blank Planet" z błotem, bo "nuda i komercha".
Decyzja to naprawdę niełatwa. Porcupine Tree stworzyło płytę bardzo spójną, mroczniejszą od ostatnich, cięższą w odbiorze i, przede wszystkim, po raz kolejny inną. Zasługującą na plakietkę "progressive". Możliwe, że "Fear of a Blank Planet" to początek nowej ery w twórczości grupy. Początek zdecydowanie udany, co doceniły zarówno media, jak i słuchacze. W głowie kotłuje się tylko pytanie: "quo vadis, Steven?"
dziekuje
doWidzenia
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Armia "Der Prozess"
- autor: sporysz
Machine Head "The Blackening"
- autor: Mrozikos667
Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk
Behemoth "The Apostasy"
- autor: Zagreus
- autor: Ugluk
Dimmu Borgir "In Sorte Diaboli"
- autor: Katarzyna "KTM" Bujas