- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Pink Floyd "The Final Cut"
"Powiedz mi prawdę, powiedz, dlaczego ukrzyżowano Jezusa..." - tymi słowami rozpoczyna się kolejny szczególny w dorobku Pink Floyd album. Nie jest to jednak bynajmniej dzieło zawierające religijne przesłanie. "The Final Cut" to gorzkie rozliczenie z powojenną Anglią i z faktem, że zaprzepaszczono szanse na pokój, otwierające się po zwycięstwie nad faszyzmem. Rozliczeniem sprowokowanym przez smutną, wojenną teraźniejszość (spór zbrojny Wielkiej Brytanii z Argentyną o Falklandy). Album jest dedykowany ojcu Watersa, Ericowi Fletcherowi, żołnierzowi poległemu na froncie drugiej wojny światowej.
Muzyka wypełniająca tę niezwykłą płytę, bliższa raczej późniejszym solowym dokonaniom lidera niż twórczości grupy, to najczęściej tylko dopełnienie, ilustracja tekstów, których tematyką jest zagubienie człowieka w świecie rozdartym przez konflikty i wojny, gdzie politycy wciąż podżegają do nowych starć ("Get Your Filthy Hands Off My Desert", "Southampton Dock", "Not Now John").
W "The Fletcher Memorial Home" Waters proponuje wzniesienie oddzielnego zakładu, w którym chce zamknąć tych właśnie "mężów stanu". Tam mogliby się bawić w swoje wojenne gierki, nie przeszkadzając przy tym innym. W tym ekskluzywnym gronie nie zabrakło miejsca dla Margaret Thatcher (negatywna bohaterka numer 1 całej płyty), Ronalda Reagana i Leonida Breżniewa...
Mimo że to głównie teksty stanowią o wysokiej wartości tej płyty, nie brakuje również pięknej muzyki. Zachwycają jak zwykle solówki gitarowe Davida Gilmoura - w "Your Possible Pasts", "The Final Cut" i przede wszystkim we wspomnianym "The Fletcher Memorial Home". Wspaniale na saksofonie gra gość - Raphael Ravencroft (The Gunner's Dream", "Two Suns In The Sunset").
Na pierwszym planie pozostaje jednak zawsze głos Watersa, potrafiący wyrazić wszystko: ból, złość, szyderstwo, rozpacz, oskarżenie, gorycz oraz wyrzut.
"The Final Cut" zespół Pink Floyd nagrał jako trio - z zespołu wyrzucono wcześniej klawiszowca Ricka Wrighta. Waters zaprosił za to muzyków, którzy później pomogą mu nagrać pierwszy solowy longplay "The Pros And Cons Of Hitch Hiking", między innymi słynnego twórcę muzyki filmowej Michaela Kamena.
"The Final Cut" to ostatnia płyta Pink Floyd przed odejściem Watersa. I nie dowierzajcie krytykom - to płyta naprawdę wielka.
Ktos gdzieś napisał: "Jak słucham PF bez Watersa to czegoś mi brakuje. Jak słucham solowego Watersa to nie brakuje mi nikogo". Podpisuje sie pod tym czterema kopytami. Fakt, TFC powinna byc solowa płyta Watersa. I fakt, ze to nie jest najlepsze jego dokonanie (aż nie chce mi sie wierzyć, ze pisał ten materiał rownolegle z The Wall; chyba ze celowo najlepsze pomysły poszły na ta druga).
Swoich pomysłów do The Wall dodali niewiele (chociaż faktycznie ważnych)
"Bring the boys back home" i "Vera Lynn" są znakomite i wpisują się w całość (i muzycznie, i tekstowo). Ale to mój odbiór i nie będę się upierał :P
Waters był apodyktyczny, kłótliwy, uparty i zgorzkniały. Ale wszystkim twórcom tego życzę jak mają być takie efekty :)
A tak zupełnie na marginesie - solówka z "Comfortably Numb" to w moim prywatnym rankingu najlepsze co kiedykolwiek zagrano na gitarze w rock&rollu.
do Division Bell czy Momentary laspe of reason nie ma się wogole biją ja na głowe Floydom dobrze się stało,że Waters z egiem jak wiezowiec zniknął, dosyć juz po final cut było tych wojenych zalów,cóz stracił ojca mogł sie z tym pogodzic a nawet na final cut nie moze o tym zapomniec
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Burzum "Hvis Lyset Tar Oss"
- autor: Aranath
Tiamat "Wildhoney"
- autor: Miki(S)
- autor: Raf
Uwielbiam grę Gilmoura, bez niego nie byłoby tego wyróżniającego się stylu. Ale to Waters nadawał ton działaniom zespołu. Był głównym kompozytorem i bez niego nie powstałyby największe albumy. PF pewnie byłby znany tylko fanatykom progrocka.