- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Pestilence "Obsideo"
Czas leci, a Zaraza trwa. "Obsideo" to trzecia płyta odrodzonego Pestilence i następna w zmienionym składzie. Następna brutalna i następna wydana dwa lata po poprzedniej. Regularność godna podziwu, zwłaszcza że jakiejś szczególnej koniunktury na takie granie obecnie nie ma.
Dość długo się do tego albumu przekonywałem, a i o żadnym pre-orderze mowy nie było. Kiedy gruchnęła wieść, że kapitan Mameli stracił sekcję rytmiczną z albumu "Doctrine" - czyli basistę Jeroena Paula Thesselinga i perkusistę Yumę van Eekelena - skierowałem do niego telepatycznie pytanie o treści: "co żeś do kurwy nędzy zrobił najlepszego"? W tamtym składzie wszystko tak pięknie pasiło (przynajmniej muzycznie), że nowych los ritmos wymiataczos na wstępie traktowałem nieufnie, chociaż David Haley dał się wcześniej poznać jako istny diabeł tasmański w Psycroptic.
Obawy, że zmiana składu nie wyjdzie muzyce Pestilence na zdrowie, spełniły się w jakimś stopniu. Muszę jednak zaznaczyć, że taka opinia wynika tylko i wyłącznie z gustu. Bas Georga Maiera brzmi jak kawał mięcha. Umiejętności nowemu basiście też nie brakuje, co wyraźnie słychać np. w kawałku "Aura Negative", ale nie pływa on tak, jak Thesseling, którego gra dodawała finezji brutalnej jeździe Holendrów. David Haley to najlepszy blaściarz w historii Pestilence. W bardziej masywnych, wolniejszych fragmentach też miażdży, ale nie ma takiej wyobraźni i dynamiki (szczególnie w przejściach), co młodzian Yuma. Pozytywnym zaskoczeniem jest natomiast wyraziste, tłuste, ale i dość chrupkie brzmienie "Obsideo" ukręcone w "Spacelab Studios" (Tonisvorst w Niemczech), gdzie Mameli nagrywał już wcześniej z projektem C-187 płytę "Collision".
Tradycyjnie na krążku Pestilence niesamowitych riffów nie brakuje. Już pierwszy z otwierającego album tytułowego kawałka zaraża energią, a np. te z "Transition" łatwo sobie wyobrazić w wykonaniu orkiestry na potrzeby muzyki do jakiegoś filmu grozy. Solówki gitarowe, choć sprawiają wrażenie, jakby latały po dziwnie zakrzywionych orbitach, nierzadko są małymi cudeńkami, np. w "Laniatus". Cieszą też świetne syntezatorowe dodatki np. w "Necro Morph", dające nadzieję na bardziej różnorodny materiał w przyszłości. Ma to znaczenie, bo największą wadą płyty "Obsideo" jest zbyt częste powtarzanie patentu: najpierw ostrzał karabinowy, a w późniejszych częściach wolniejsza gimnastyka szyi.
Dlatego też kandydatem na najlepszy kawałek albumu jest pełen niespodzianek "Aura Negative". W czołówce są też: utwór tytułowy, który z roli otwieracza wywiązuje się znakomicie, niezwykle nośny "Laniatus" oraz "Transition", gdzie Pestilence bulgocze w zagmatwaniu aż wyjdzie do rwanego grania doprawionego thrillerowym synthem. Teraz rzucam okiem na wkładkę w poszukiwaniu informacji, czy używali syntezatorów gitarowych, czy tzw. parapetów? Odpowiedzi nie znajduję, ale okazuje się, że wszystkie rodzynki, które wymieniłem (poza tytułowym "Obsideo"), współkomponował Uterwijk. Nic dziwnego, że trzyma się w składzie. Jego współpraca z głównym autorem - Mamelim - przynosi znakomite efekty.
Słuchacze, którzy nie łyknęli poprzednich albumów odrodzonego Pestilence, teraz też nie będą zachwyceni. Zadowoleni będą natomiast ludzie, którzy lubią dostawać po uszach od obecnego wcielenia Zarazy - zespołu, który nie jest dość oldschoolowy dla fanów swoich wczesnych dokonań, a dla zwolenników współczesnych nurtów, takich jak djent, jest znowuż nie dość nowoczesny. Jeśli drogi czytelniku nie masz zamiaru z góry przypisywać się do jednej z tych grup, polecam Ci sprawdzić, czy po włączeniu tej płyty spokojnie usiedzisz, czy też pójdziesz, tak jak ja, w Pestilence tango?
Totalnie dobry death metal awangardowy z domieszką progresywnego rocka, metalu i jazzu rzecz jasna.
Ten album to też ta sama półka co Cynic (Focus 1993), czy niektóre albumy Death ale już po Spiritual... (1990).
Transition - totalna odyseja kosmiczna, można poczuć lot z okna wśród potłuczonych szkieł momentami. Obsideo, Necro Morph, Distress, Aura Negative, Displaced to ciekawe utwory, choć ten album warto słuchać w całości od początku do końca, gdyż jakby był ułożony w pewną koncepcjyjną, nierozerwarną jedność.
Ogólnie solówki na albumie są bardzo konwulsyjne i psychodeliczne, z drugiej strony melodyjne, czyli nieoczywiste i o to chodzi w nie przewidywalnym Pestilence.
Riffy i perka to czysta Pestilence'owa tradycja i styl niepowtarzalny. Bas faktycznie mniej dżemuje w stosunku do poprzedniego albumu jakby, ale to mały niuans.
Ja daję 9, tym bardziej, że ostatniemu Behemoth dałem 8, a ten w.w. recenzowany album Obsideo przynajmniej bije go o jeden poziom wyżej.
Pestilence to zespół z piekielnie dobrym warsztatem i pomysłami na genialną muzykę. Należą do czołówki światowego, wiodącego a zarazem iteligentnego death metalu
Co do nawiązania do Death, zgodzę się z Universalem o tyle, że pomimo tego, iż Zaraza i Śmierć to teoretycznie ten sam styl muzyczny, który zresztą obie te kapele współtworzyły, to jednak pomysł na techniczny death metal Patricka i Chucka zawsze był nieco inny, a już na pewno jest inny przy porównaniu tego, co robi Pestilence po powrocie, z tym, co nieodżałowany Chuck i spółka robili w późniejszej fazie działalności Death. Pestilence po kompletnie progresywnych odjazdach na "Spheres" po reaktywacji delikatnie nawiązuje do tego, co nagrali na tej, świetnej zresztą, płycie (przyznaję, nie doceniałem na początku i tęskniłem za Zarazą z czasów mojej ulubionej "Testimony..."), ale Patrickiem przy reaktywacji kapeli kierowała chyba chęć spróbowania czegoś jeszcze innego i to słychać. Pamiętam, że tuż przed rozpadem kapeli Mameli narzekał, że muzyka metalowa zaczęła go męczyć i nie widział w niej możliwości rozwoju. Za to w wywiadzie, który gdzieś tam czytałem tuż przed wydaniem "RM" wskazywał, że usłyszał Hate Eternal, Meshuggah i nagle stwierdził, że coś w tym nurcie da się jeszcze zrobić, a wspomniane kapele go inspirowały. I jak dla mnie to słychać, odpowiednio na "RM" i "Doctrine". A "Obsideo" to kontynuacja tej drogi, zwłaszcza z poprzedniczki. Kontynuacja na bardzo wysokim poziomie, a jednocześnie zupełnie inna od tego, co robił Death gdzie od czasów "Human", znacznie intensywniejsza i brutalniejsza, bo Mameli nigdy nie miał "ambicji" bycia kolejnym klonem Śmierci. I bardzo dobrze. Wobec takich różnic jak dla mnie trudno porównywać ostatnie dokonania obu kapel. Ale porównanie "Obsideo" do "Scream Bloody Gore" to już zupełna abstrakcja, z całym, wynikającym głównie z sentymentu ("Zombieee Rituaaaal") szacunkiem dla tej ostatniej.