- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Pendragon "Pure"
Niezbyt często się zdarza, że gdy usłyszymy jakieś nagranie po raz pierwszy, od razu jesteśmy w stanie powiedzieć - to nam się niesamowicie podoba. Tak było z najnowszymi propozycjami Pendragon. Co prawda najpierw w eterze promowano bardziej przebojowe kawałki, czyli "Eraserhead" i "The Freak Show", ale było w nich to... coś. Dawało się też odczuć, że to jakiś inny Pendragon. Riffujacy na gitarze Nick Barrett - to była absolutna nowość. Poza tym zdecydowanie mocniejsze brzmienie powodowało, że z wielką niecierpliwością czekałem na premierę albumu. Nabyłem go już w październiku 2008 roku przy okazji koncertu grupy w Warszawie.
Przejdźmy jednak do konkretów. Tylko siedem utworów, ale za to osiem tytułów, gdyż najważniejszy kawałek na płycie, czyli doskonała suita "Comatose", składa się z trzech nazwanych, wyraźnie oddzielonych części. Oj, dzieje się tu, dzieje. Mnóstwo pomysłowych i wymyślnych aranżacji, zmienność tempa akcji, smyczki, efekty i jakieś tajemnicze rozmowy w tle.
Płytę otwiera długi, stopniowo rozwijający się, trwający prawie czternaście minut "Indigo". To utwór, w którym dosyć długo czekamy na malownicze solówki Nicka, ale potem pozostają już z nami. Krążek kończy fantastyczne "It's Only Me" ze wstępem na harmonijce i z mistrzowską grą na gitarze, aż dech zapiera. Po wybrzmieniu tego numeru, nie mamy wyjścia i musimy rozpocząć słuchanie "Pure" od początku.
Każdy dźwięk na albumie jest dopracowany, nie ma żadnych niepotrzebnych zagrań, gitara mniej zamaszysta, ale z rockową dynamiką, pruje zadziornie przed siebie. Instrumenty klawiszowe trochę z tyłu, nie są w stanie przeszkodzić ani zachwiać proporcji w niezwykle wyważonych frazach, solówkach i riffach Barretta. Mamy też kilka krótkich, świetnych improwizacji Nolana. Sekcja rytmiczna z młodymi siłami w osobie nowego perkusisty brzmi niezwykle zdecydowanie. Wokale i wokalizy przecudnie wpasowane są w dźwięki gitar i klawiszy. Poza tym, jak zwykle w przypadku tej formacji, wybija się melodyjność nagrań.
Słuchając "Pure" wyraźnie wyczuwamy, że muzyki jest właśnie tyle, ile trzeba. Nie jest to zbyt długi album. Trochę ponad pięćdziesiąt minut grania - i bardzo dobrze, wystarczy.
Pendragon stworzył wspaniałą i porywającą muzykę. Jeżeli ktoś od jakiegoś czasu nie śledził dyskografii zespołu, to - po zapoznaniu się z tą płytą - być może powróci w szeregi wielbicieli grupy. Są jednak tacy, którzy powracać nie muszą, bo wszystko, co tworzy Nick Barrett od wielu już lat, przeważnie przypada im do gustu. Do nich właśnie należy niżej podpisany.
Dziekuję za dobre słowa i serdecznie pozdrawiam.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Budgie "You're All Living In Cuckooland"
- autor: Meloman
Sepultura "A-Lex"
- autor: Piter_Chemik
Heaven And Hell "The Devil You Know"
- autor: Paweł Filipczyk
- autor: tjarb
Amorphis "Silent Waters"
- autor: Norveg
Alter Bridge "Blackbird"
- autor: tjarb