- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Pendragon "Passion"
Twórczość formacji Pendragon można podzielić na trzy etapy. Najpierw faza określania i krzepnięcia stylu, czyli od momentu powstania w 1978 roku do płyty "Kowtow", wydanej dziesięć lat później. Potem rozdział malowania pejzaży dźwiękowych na gitarze przy udziale klawiszy - zapoczątkowany w latach dziewięćdziesiątych krążkiem "The World" (1991), trwający aż do "Not Of This Word" (2001). Grupa zdobyła uznanie i czołowe miejsce na progresywnej scenie. Okres ten charakteryzował się także niesamowicie barwnymi i oryginalnymi okładkami wydawnictw, za które odpowiadał Simon Williams. Wreszcie ostatni etap, ze zmianą wizerunku oraz brzmienia, rozpoczęty od ukazania się kompaktu "Believe" w roku 2005 i trwający do dziś.
Najnowszą płytę Pedragon, "Passion", mam w posiadaniu już od piętnastego kwietnia, czyli od koncertu w "Progresji", kiedy ją nabyłem. Upływające zdarzenia i moja muzyczna pasja nie pozwoliły mi napisać recenzji tego albumu wcześniej. Zawsze był jakiś kolejny koncert lub przedstawiałem teksty o wytworach innych wykonawców i temat był stale odkładany na później. Jednak zawsze miałem w pamięci, że muszę napisać kilka słów o ostatnim owocu pracy kapeli Nicka Barretta. Czułem w tym przypadku pewnego rodzaju obowiązek. I właśnie gdy zabrałem się do odrobienia zaległości, zaczął się już grudzień. Niedługo w muzycznych mediach rozpocznie się (bądź już się rozpoczęło) wybieranie najlepszych płyt. Dobrze jednak się złożyło, że opisuję "Passion" dopiero teraz, bo to jest właśnie mój album roku 2011.
Począwszy od krążka "Believe", muzyka Pendragon powoli, ale konsekwentnie zmienia się, a konkretnie nabiera mocniejszego wymiaru. Bardzo wyraźnie słychać to na "Pure" (2008). Natomiast "Pasja" jest kolejnym przejawem owej odmiany i mamy tutaj miejscami nawet elementy progmetalowego stylu. Album zawiera siedem utworów. Pierwsze dwa miały stanowić całość, ale ostatecznie Barrett zadecydował, że zostaną rozdzielone, gdyż obawiał się, iż długi, piętnastominutowy kawałek może być w przyszłości uciążliwy do grania na koncertach. Tak więc na dobry początek tytułowy "Passion", krótko, bo cztery i pół minuty, a w nim klawiszowe pasaże i gitarowe riffy oraz dynamiczny wokal. W "Empathy" pachnie magią i to nieźle. Najpierw nakręcający tempo niesamowity gitarowy rytm. Potem śpiew, zwolnienie i zupełna odmiana, czyli wejście w klimat balladowy, gdzie wkraczają czary na gitarze. Około siódmej minuty mamy do czynienia z absolutnie piękną solówką Nicka. Jak sam się przyznaje w wywiadach, jest to najlepsza melodia, jaką udało mu się do tej pory napisać. Dalej bardzo krótki fragment niby w stylu rap, ale ja bym nazwał go raczej melodyjną deklamacją. Później przerywnik na pianinie i zamaszysty symfoniczny epilog.
Nagranie "Feeding Franzy" zabiera nas w ostrzejsze rejony. Lecz melodyjność i płynność przekazu są zachowane. Najlepsza i najciekawsza, trzynastominutowa propozycja ma tytuł "The Green And Pleasent Land". Co tu się dzieje, można tylko spróbować opisać, lecz nie oddamy w słowach genialności kompozycji. Przepiękne harmonie gitary i klawiszy, wokalizy w tle. Wyciszanie i ponowne wprowadzanie do gry głównego tematu. Cudowne frazy oraz solówki Nicka, wręcz powalający swym nastrojem refren ("...take only what you need and be on your way..."). Melodia, melodia i jeszcze raz melodia. Chociaż zakończenie jest raczej trochę dziwne. Głosy i odgłosy. W ramach zasady odmienności dalej mamy krótki kawałek o bardzo długiej nazwie "It's Just A Matter Of Not Getting Caught" - najsłabsze ogniwo na płycie, muzycznie bez rewelacji, ze standardowymi riffami i solówkami w umiarkowanym tempie.
Natomiast mocno od samego początku brzmi "Skara Brae". W numerze przeważają klawisze, ale wyłania się też ładna solówka lidera. W chórkach słyszymy pozostałych muzyków. Na zakończenie albumu, który trwa pięćdziesiąt pięć minut - ballada "Your Black Heart". Zupełnie inne nagranie, pozbawione mocnej barwy. Pianino, wokal i mnóstwo przestrzeni. Gdzieś przewija się efekt otwieranych (może zamykanych?), skrzypiących drzwi. I piękna, czysta solówka w starym stylu, jak to bywało na baśniowo-bajkowych wydawnictwach zespołu. W tym miejscu, jak sądzę, Barrett chce powiedzieć słuchaczom: ja pamiętam - jak jeszcze niedawno snułem opowieści na gitarze i wcale nie mam zamiaru z tego rezygnować. Partia instrumentalna staje się tu podobna do finałowego solo w "Am I Really Losing You?", zamykającym "The Window Of Life" (1993) z camelowo - floydowym posmakiem.
"Passion" jest wyśmienitym krążkiem Pendragon, jednym z najlepszych w ich dyskografii. Jeśli chodzi o ocenę, zdecyduję się na maksymalną, czyli dziesięć punktów, albowiem jesteśmy świadkami powstania wybitnego i nowatorskiego dzieła neoprogresywnego rocka.
''Brak słów jaka to piękna muzyka.''
nic dodać, nic ująć!
jak dla mnie, album roku także. dziękuje za uwagę.