- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Pearl Jam "Riot Act"
Podczas gdy fani Pearl Jam zajęci są wychwalaniem bądź też krytykowaniem nowej propozycji zespołu, dwupłytowej kompilacji b-side'ów pt. "Lost Dogs", ja postanowiłem zagłębić się w otchłań historii, aż do roku 2002, kiedy to muzycy wydali swój ostatni studyjny album, "Riot Act", i nieco go Wam przybliżyć.
Są w muzyce rockowej zespoły nie do ruszenia. Każda, nawet najdrobniejsza krytyka pod ich adresem uznawana jest za świętokradztwo, a nieszczęśni autorzy takich opinii zostają słownie zlinczowani i zwyzywani niemiłosiernie przez rozwścieczonych fanatyków grupy. Do takich właśnie "świętych krów" należą między innymi Nirvana, Tool, Radiohead, The White Stripes czy też właśnie Pearl Jam. Jednak w przypadku Veddera i spółki są to reakcje całkiem uzasadnione.
Płyta jest cicha i spokojna. Nie ma tu żadnego efekciarstwa ani czadu - muzycy postawili na minimalizm i konserwatyzm brzmieniowy. Wszystkie melodie i partie instrumentalne są dziecinnie proste, nie znajdziemy tu karkołomnych solówek, zmiennych rytmów czy popisów wokalnych. Wszystko to składa się na niesamowity i niepowtarzalny klimat albumu. Mamy tu do czynienia z grunge'em w purystycznej i esencjonalnej postaci.
Wszystko zaczyna się od "Can't Keep" - utworu optymistycznego i pogodnego, a zarazem niespokojnego i trzymającego w napięciu, jak gdyby ta wesołość była jedynie pozorem, dobrą miną do złej gry. W połączeniu z minimalistyczną aranżancją daje wspaniały efekt - niby nic, radosna prosta piosnka, a wewnątrz ogromna, przytłumiona rozpacz, i melancholia, wyrażone świetnym wokalem Vaddera, zaśpiewanym niby od niechcenia. Piosenka ta doskonale oddaje to, co czeka nas w późniejszej części płyty. Dalej mamy rock'n'rollowo-grunge'owe "Save You", również (jak zresztą prawie wszyskie utwory na krążku) nasączone dramatyzmem. "Love Boat Captain" - wielkie dzieło. Tak proste, a tyle tu uczuć - rozpaczy, desperacji, rezygnacji... Kolejne pozycje to lekko progresywne "Cropduster", energiczne "Ghost", utrzymane w stylistyce pieśni-opowieści podróżniczej "I Am Mine", spacerockowe "You Are", szybkie "Green Disease" oraz "Help Help", ze świetnymi falsetowymi chórkami i nieprzewidywalną harmonią. Album kończą "Arc", czyli minutowy utwór chóralny a cappella, oraz "All Or None", utrzymane w trójdzielnym metrum nadającym mu taneczności piękne zwieńczenie płyty. Oczywiście wymieniłem jedynie najbardziej wyróżniające się pozycje.
"Riot Act" to album naprawdę świetny, zamykający usta wszystkim krytykom, twierdzącym, iż Pearl Jam nagrywa za dużo, przez co ich płyty rzekomo tracą na jakości. Obok Soundgarden i Screeming Trees to największy mainstreamowy grunge'owy zespół.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Iron Maiden "Brave New World"
- autor: Tomasz "YtseMan" Wącławski
- autor: piolo
- autor: Tomasz Kwiatkowski
- autor: Piotr Legieć
- autor: Rafał "Negrin" Lisowski
- autor: Marcin Bochenek
AC/DC "Black Ice"
- autor: Mateusz Gościniak
Motorhead "Motorizer"
- autor: Szamrynquie
Ostatnich jakoś... nie jestem w stanie ocenić, po prostu nie docierają do mnie, nie wiem, o co im chodzi. Czasu się nie cofnie. Na Riot Act czuje się sporo melancholii. To nie jest czadowa płyta, z tego względu wielu osobom się nie podoba, a mi właśnie z tego powodu bardzo podeszła. Uwielbiam ją od początku, od "Can't keep", poprzez "Ghost", "Thumbing my way", "Bushleager" - zajebisty kawałek, no i "All or none" - świetnie zagrane na płycie z Benaroya Hall.