- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Pearl Jam "Binaural"
Płyta w tekturowym opakowaniu z efektowną ksiażeczką (w środku zdjęcia autorstwa Jeffa Amenta i Tchada Blake'a) zawiera 13 utworów. Na początku od razu czad - "Breakerfall", następnie "Gods'dice" i "Evacuation", które z powodzeniem mogłyby znalezć się na poprzednim albumie "Yield". Po fragmencie balladowym ("Light Years", "Nothing as it seems", "Thin air") mamy kapitalny "Insignificance" z przebojową zagrywką gitarową. Żadna z trzech następnych kompozycji: "Of the girl", "Grievance", "Rival" nie podbiła moich uszu, bo chociaż trzymają one pewien poziom i trudno odmówić im uroku, to prezentują się nieco słabiej w porównaniu chociażby z kolejnym utworem - absolutnie fenomenalnym "Sleight of hand", gdzie głos Veddera nabiera niemal kosmicznego wymiaru, a lekko przytłumione brzmienie gitar dodaje mu tylko nieziemskości (zwłaszcza, gdy spojrzeć na okładkę książeczki). Całość wieńczą "Soon Forget", gdzie Eddie śpiewa jedynie przy akompaniamencie ukulele i nieco podobny do "Long Road" z soundtracku "Leaving Las Vegas" utwór "Parting Ways", w którym pojawia się wiolonczela.
Nagrań dokonano tam, gdzie muzycy czują się najlepiej, czyli w Seattle w Litho Studio. Produkcji podjął się sam zespół do spółki z Tchadem Blakem, za stołem mikserskim zasiadł znany z wcześniejszej współpracy z zespołem Brendan O'Brien. "Binaural" to także debiut studyjny (w Pearl Jam oczywiście) Matta Camerona, który zastąpił za bębnami Jacka Ironsa. Długo nie było wiadomo, kto jest właściwie perkusistą zespołu, jednak sesja rozwiała wszelkie wątpliwości. Teraz bębni ex-Soudgardenowiec Cameron, podobno jednak tylko do powrotu przeżywajacego problemy nerwowe Ironsa. Poza Cameronem skład oczywiście ten sam: Eddie Vedder - wokal może trochę bardziej zachrypnięty i gardłowy (papierosy), ale wciąż w świetnej formie, gitary: Stone Gossard, Mike Mcready. Skład uzupełnia basista Jeff Ament - autor muzyki i słów do "Nothing as it seems", najlepszego chyba utworu na płycie. Pozostałe teksty, jak zwykle pełne niedopowiedzeń i trzykropkow, są w większości autorstwa Eddiego, kilka dołożył Gossard.
Sami muzycy podkreślają, że wreszcie tworzą prawdziwy zespół i współpraca w studio układała się bardziej harmonijnie niż przy okazji poprzednich wydawnictw. Na pewno są też bardzej zrelaksowani i odpreżeni faktem, że zniknęli nieco z mediów i mogą w spokoju zająć się tworzeniem muzyki.
Kolejna solidna i znakomicie nagrana płyta zespołu, który wywarł ogromny wpływ na muzykę rockową lat 90-tych, zespołu nie mającego w swym dorobku nawet jednej przeciętnej płyty. Czy "Binaural" jest lepsza od "Ten"? Chyba nie, ale ważne, że zespół wciąż się rozwija i ma wiele do powiedzenia zarówno w warstwie muzycznej jak i tekstowej. Bo w końcu ile jest grup, które w ciągu dekady potrafiły nagrać tyle znakomitej muzy?