- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Patagonia "Patagonia"
O zespole Patagonia nie wiedziałem wcześniej nic. Do demówki grupy nie został dołączony żaden list, zaś oficjalna strona, najwyraźniej jeszcze w fazie przygotowań, również nie dostarcza jakichkolwiek informacji. Pozostało mi więc bez oczekiwań i uprzedzeń zapoznać się z króciutką (bo zaledwie 11-minutową), trzyutworową płytką.
Okazało się, że Patagonia gra dość typowego, raczej niewyróżniającego się stylistycznie pop-rocka, bardziej "brytyjskiego" niż "amerykańskiego" - przede wszystkim zaś melodyjnego, pozbawionego ryzyka, ale też na szczęście nie nużącego. Takie granie natychmiast kojarzy mi się z "alternatywną" stacją MTV2 i z ogromną większością regularnie pokazywanych tam kapel. Nie wiem, czy to zaleta, czy też wada, ale Patagonii mógłbym z miejsca przykleić etykietkę "typowego komercyjnego zespołu rockowego początku XXI wieku" - trudniej byłoby natomiast porównać ich z konkretną formacją z grupy tych, które obecnie kształtują trendy na światowym rynku. Jest zbyt dynamicznie na Coldplay czy Travis, nie dość melancholijnie na Radiohead, nie dość pompatycznie na Muse, no i zdecydowanie nie dość surowo na legion kapel z "The" w nazwie. Niemniej jednak zawartość dema Patagonii każe przypuszczać, że wszystkie powyższe "firmy" są muzykom znane i dosyć bliskie. Do tego należy jeszcze dołączyć fakt, iż otwierający krążek utwór "Beautiful" jest coverem zespołu Flickerstick, niektórym znanego być może z programu "Bands on the Run", emitowanego swego czasu na VH1. Dodam, że coverem żywszym i bardziej udanym niż oryginał.
Patagonia stawia na szczęście na dynamikę, nie zaś na żałosne smuty, jakie coraz powszechniej opanowują poprockowy rynek także w naszym kraju. Choć w zawartych na demku utworach trudno się doszukać nowatorstwa, słucha się go całkiem przyjemnie. Muzyka zespołu opiera się na gitarach i chwytliwym rytmie, z leciuchną domieszką wplatanych tu i ówdzie (głównie w końcówce nieco wolniejszego i dłuższego "Lack of Her Scent") bardzo nieśmiałej psychodelii. Wokalista, choć nie uderza niczym szczególnym, na szczęście nie zawodzi "po dzisiejszemu", co liczy mu się na plus, podobnie jak dobra angielska wymowa i dykcja. Do przyjemnego efektu "światowości" przyczynia się także całkiem niezła produkcja.
Patagonia to kolejny zespół, jaki ostatnio usłyszałem, który - choć sam w sobie może nie zachwyca słuchacza rządnego oryginalności - dużo lepiej sprawdziłby w roli "polskiego reprezentanta komercyjnego rocka" niż grupy, które obecnie są do tej roli kreowane. Życzę więc Patagonii wszystkiego dobrego.