- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Paradise Lost "Paradise Lost"
Ileż to było nadziei i obietnic związanych z tym albumem. Że Paradise Lost wracają do korzeni, że znów będzie czad i moc z okresów iconowo - shadesofgodowych, że to dziesiąty longplay i zespół zatacza nim koło (o czym już miał świadczyć sam tytuł).
Wyszła z tego płyta mocno przeciętna... Początek jest obiecujący - otwierający "Don't Belong" to naprawdę świetny kawałek z idealnie budowaną już od pierwszej sekundy atmosferą, z zapadającym w pamięć refrenem. Takiej energii w głosie Nicka nie było już dawno. A i solówka pod koniec całkiem sympatyczna. Zaraz potem, wśród najlepszych momentów płyty, plasuje się "Grey", który miał zostać pierwszym singlem. Przepięknie wywrzeszczane zwrotki (Nick jest w naprawdę świetnej formie) i dość delikatny refren, który z początku nieco mnie irytował, ale po kilku przesłuchaniach wychodzi in plus. Dalej kolejny jasny punkt krążka - monumentalny "Redshift". Znów kontrastują ze sobą delikatny początek i żywiołowy refren - takie połączenia wychodzą panom z Paradise Lost na tym albumie najlepiej. Czas na najsłabszy na krążku "Forever After"... Nie zamierzam posądzać zespołu o chęć zdobycia fanów tanim chwytem - ponoć to wytwórnia wskazała tę kompozycję na singiel. "Grey" byłby dużo lepszym wyborem niż ta miałka i przewidywalna kalka "Erased" z poprzedniej płyty. No i od tego momentu zaczyna się ewidentnie słabsza część krążka. "Sun Fading" jest po prostu nudne, "Laws of Cause", mimo fajnego motywu przewodniego, wypada drugim uchem równie szybko, co wpada pierwszym, a "Spirit" i "Over The Madness" również niczym specjalnym nie zachwycają, przy czym ten drugi dłuży się niemiłosiernie. Między nimi mamy "Shine" - trzymający poziom perełek z początku albumu, okraszony również najbardziej melancholijnym klimatem - oraz "Accept The Pain", przywodzący na myśl poprzedni longplay zespołu. Uwagę zwraca też jeszcze "All You Leave Behind" (wszelkie skojarzenia z U2 - chybione), w którym klawiszowy motyw doskonale współgra z ostrym riffem. No i ten tekst... Ciężko sobie wyobrazić coś bardziej pesymistycznego, niż "on and on it rains - the sun is gone forever".
Cóż, rewolucją "Paradise Lost" na pewno nie jest. W porównaniu do świetnego "Symbol Of Life" jest nawet krokiem wstecz. Niemniej kilka utworów z tego albumu poznać naprawdę warto.
"Forever After" pełna zgoda! Mogłoby go nie być.
"Over The Madness" pięknie budowany klimat czego kulminacyjnym punktem jest gitarowe solo. Czyż początek to nie jest jeden z najlepszych patentów tej kapeli czyli wolne, walcowate tempo? I wreszcie przepiękna solówka Mackintosha? Jak autora nużą walcowate tempa to chyba nie zna twórczości tego zespołu. Pozdrawiam.