- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Paradise Lost "One Second"
Paradise Lost to zjawisko nieprzewidywalne. Każdy album tego brytyjskiego kwintetu jest wycieczką w nieznane, jednak na każdym można znaleźć elementy charakterystyczne tylko dla Nich. Podobnie jest z "One Second". Podobnie, a jednak inaczej. O ile minione płyty były zawsze pewnego rodzaju ciągiem, o tyle "One Second" nie kontynuuje ścieżki wyznaczonej przez "Draconian Times". Ekipa Holmesa znów się wyłamała. Panowie mieli już pewnie dosyć wszystkich "pożeraczy klimatów", zapatrzonych w "Gothic" i poszli o krok dalej. Oczywiście na "One Second" wyczuwalny jest wielki, smutny klimat, ale są tu także dźwięki powodujące niemałe zaskoczenie (ale czy to coś nowego?). Paradise Lost postanowili bowiem wpleść w swą muzykę... elementy elektroniczne. Wiem, że to przeraża, ale strach ulatuje podczas poznawania tego dzieła. Dźwięki zachowują należyte proporcje i nie ma niczego zbędnego. Nie ma też przegięć w używaniu samplerów. Ważną rolę odgrywają klawisze, które dość często wysuwają się na pierwszy plan, zmniejszając tym samym znaczenie gitary. Zdumiewa prawie kompletny brak solówek! Cóż, Gregor więcej uwagi poświęcił keyboardowi... Zauważalny jest też automat perkusyjny, który ograniczył nieco "żywą" grę Lee Morrisa. Swoją drogą Lee próbuje na tym krążku sił jako... drugi wokalista.
"One Second" to kalejdoskop różnorodnych nastrojów, klimatów, uczuć i emocji. To samo dotyczy wokalu Nicka. Gdyby ktoś w okolicach pierwszych płyt powiedział mi, że wokalista ten dojdzie do takiej perfekcji, prawdopodobnie bym go wyśmiała. A teraz? Teraz to już fakt. Holmes swoim śpiewem udowadnia, że jest naprawdę świetnym wokalistą (zresztą wiadomo o tym nie od dziś). Sama muzyka też nie pozostaje w tyle. Na pewno zaskakuje, ale jednocześnie oplata zmysły tym wyjątkowym, charakterystycznym tylko dla nich klimatem. Jeśli chodzi o niespodzianki, to na dobre zaczynają się one w okolicach "Lydii". To bardzo chaotyczny, zakręcony i ciężki utwór, w którym doskonale można wyczuć nowe, elektroniczne elementy brzmienia zespołu. To samo dotyczy "Mercy" - utworu opartego niemal wyłącznie na samplerach i elektronice. Albo genialny "This Cold Life" (iście "paradajski" tytuł) przesycony chłodną industrialną atmosferą, a jednocześnie dołującym klimatem. Nowe walory arystyczne słychać też w "Another Day" - nastrojowej kompozycji z uwypukloną linią basu, chwilami kojarzącej się z... Faith No More. "The Sufferer" z kolei miesza elektronikę z urzekającą melodią (i ciężarem). Pomimo niezaprzeczalnych nowinek, w powietrzu wiruje klimat, który zniewolił tak wiele uczuciowych, melancholijnych dusz. Atmosferę gotyku chyba najlepiej oddaje niesamowicie ciężki i przestrzenny "Blood of Another". Na pewno także "Say Just Words" stanowiący pomost między "Draconian Times a "One Second". Najbardziej "paradajskie" w swej dramaturgii są: "One Second", "Disappear" i "Sane". Tu szczególnie urzeka kompozucja tytułowa, wstrząsająca w swojej wymowie (ze względu na tekst, który na pewno ma związek z wypadkiem, jakiemu zespół uległ podczas sesji nagraniowej tego dzieła - "...and for one second my life was in your hands...") kompozycja. Od razu wiadomo, że to jeden z najpiękniejszych utworów, jakie kiedykolwiek stworzyli. Grzechem byłoby zapomnieć o ostatnim utworze "Take Me Down" (digipack dodatkowo zawiera "I Despair", świetny "radosny" kawałek, ale nieco dziwnie się go słucha po TAKIM dole jak "Take Me Down"). To mroczna perełka, potężny dół, otchłań okryta całunem rozpaczy, osamotnienia i ciemności. Żadnych gitar, jedynie automat perkusyjny, dziwne dodatki w tle i ten głos Nicka. Mimo innego instrumentarium (oprócz końcowej iście Mackintoshowej solówki), nasuwają się skojarzenia z kultowym "Gothic". Bo posępny klimat nocy zawsze pozostaje taki sam...
Pierwsze przesłuchanie "One Second" może być szokiem. Ale przecież to nic nowego dla fanów Paradise. Że tym razem trochę w tym elektroniki? Tak naprawdę jest ona jedynie tłem. Dziś, gdy minęło już trochę czasu od premiery tego longa, gdy zespół wydał kolejny materiał "Host", trudno się z tym nie zgodzić. Ku ogólnemu zdumieniu okazało się, że Paradajsi kolejny raz wywołali rewolucję w muzycznym światku. Wiele grup, które niegdyś wzorowały się na "Gothicu", po usłyszeniu nowego wcielenia Mistrzów, zapragnęło też tak grać. Historia lubi się powtarzać, zaś Paradise Lost już dawno wpisał się do niej jako zespół wyznaczający nowe horyzonty w muzyce. I jak się ciągle okazuje nie są to tylko puste słowa.
dla kapeli za shades, icon i draconian!
Jasne, że to nie jest takie "złe" jeśli porównać do innego badziewia, a nawet by się mocno wyróżniało (wg. mnie) gdyby to nie był PL.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Anathema "Alternative 4"
- autor: szalony KaPelusznik
- autor: mentos
Opeth "Blackwater Park"
- autor: Zbyszek "Mars" Miszewski
- autor: Michu
- autor: Margaret
- autor: Arhaathu