- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Pain Of Salvation "Road Salt Two"
Ta płyta zapowiadana była jako kontynuacja "Road Salt One". Wszystko się zgadza, szoku więc nie ma, ale kapcie i tak spadają. To wciąż muzyka o vintage posmaku, ale z trochę ostrzejszymi kontrastami niż ostatnio. Nawiązania do poprzedniego albumu to nie tylko tytuł, okładka, ogólna atmosfera czy brzmienie, ale także cytaty melodii.
W jednym z wywiadów lider zespołu porównał obecną muzykę Pain Of Salvation do filmów, które trzeba obejrzeć kilka razy, żeby się do nich przekonać. Coś w tym jest. Nowy album ma też kilka wspólnych cech z muzyką filmową. Większość utworów na "Road Salt Two" zawiera fragmenty, które można by wykorzystać w soundtrackach. Na przykład "To the Shoreline" jak nic pasuje do ruchomych obrazków. Dodatkowo pierwszy i ostatni utwór na płycie to krótkie numery oparte na smykach. Ich tytuły oraz rola otwieracza i zamykacza są filmowe do bólu. Podobieństwem do soundtracków jest także powtarzanie tych samych motywów w różnych utworach. W przeszłości Pain Of Salvation nagrywali koncept albumy, gdzie kolejne piosenki lubiły się zazębiać, przechodzić jedna w drugą. Na "Road Salt Two" piosenki są od siebie często wyraźnie odseparowane np. mocno zaakcentowanymi zakończeniami. Tak, jak w filmie, gdy np. kończy się scena w kuchni, a następna po niej rozgrywa się na bagnach, gdzie nikt bynajmniej ziółek na nalewki nie zbiera.
"Road Salt Two" charakteryzuje wokalna ekstremalna rozpiętość - od landrynkowych chórków po charkot torturowanego człowieka. Brzmienie gitar jednym razem chropowate jak papier ścierny, a gdzie indziej delikatne i rozedrgane, jak motyle nogi na wiosnę. Prawie wcale nie ma solówek gitarowych, a pasaży gitar na przemian lub unisono z klawiszami brak całkowicie. Choć przecież można by się takich zabiegów spodziewać po zespole z progmetalową przeszłością. Klawisze są równie świetne, jak na "Road Salt One" - i nie chodzi tu o trudne do powtórzenia przebieranie palcami po klawiaturze, ale o po prostu cudowne barwy i znakomite równoważenie brzmienia gitar. Perkusja tam, gdzie gra Margarit, to wysokoenergetyczne fusionowe granie, a momentami prawie freejazzowe szaleństwo. Ale dla odmiany znajdzie się i hip-hopowy rytm w "Through The Distance" czy programowane loopy w "1979". Gitara basowa jest bez trudu słyszalna. Mimo że często jej partie są dość autonomiczne, to wywiązują się ze swojej roli. Bas w niektórych kawałkach nagrali goście (Linus Carlsson, Gustaf Hielm, Per Schelander), ale w większości dzierżył go Gildenlow. Smyki oraz instrumenty dęte nagrali starzy znajomi zespołu, którzy uczestniczyli np. w realizacji koncertowej wersji albumu "Be".
Niektóre piosenki zasługują na szczególne wyróżnienie. "Conditioned" to koncertowy pewniak. Jest to kawałek z rodzaju "jadę, jadę na motorze, wiatr rozwiewa włosy mi". Brzmi jakby żywcem wyjęty z przełomu lat 60 i 70 ubiegłego stulecia. "Healing Now" to piosenka, w której rządzą mandoliny. Ma w sobie coś tanecznego ten numer, ale bardziej chodzi tu o taniec derwisza niż dyskotekowe standardy. "Eleven" zawiera megawyrazisty, kroczący riff, a także fragment, gdzie wydaje się, że słuchamy jamującego bandu, a to wszystko zostało nagrane na raty. Tylko najwięksi tak potrafią. "The Deeper Cut" ma doskonałą linię melodyczną, boskie klawisze oraz jazzowe rozbujanie, ale z rockowym pazurem. W "The Physics Of Gridlock" muzyka początkowo przypomina miotanie się człowieka zaatakowanego przez stado os, potem następuje westernowa pompa, dalej znów nadlatują osy, a potem kapitalne francuskie małe co nieco na westernowej niekończącej się melodii.
Wspomnę też o dwóch utworach, które znalazły się na rozszerzonej wersji albumu. Oba są łącznikami z "Road Salt One" poprzez nawiązania do niektórych utworów z tamtej płyty. "Break Darling Break" to pijana piosenka, zawierająca cytat melodii z "Sleeping Under The Stars". Stosunkowo krótki "Of Salt" ma melodię z "Of Dust" i brzmi jak muzyka do filmu przyrodniczego o górach z orogenezy kaledońskiej. Dla słuchaczy niebędących zadeklarowanymi fanami Pain Of Salvation, brak tych piosenek na normalnej edycji płyty nie jest ogromną stratą.
Tak, jak w przypadku poprzedniego albumu, tak i na "Road Salt Two" książeczka jest znakomita. Mam na myśli edycję rozszerzoną. Ponownie świetne zdjęcia, które robiono przypuszczalnie wspólnie dla obu części. Opisy do kolejnych piosenek są za to jeszcze bardziej postrzelone niż ostatnio. Zacytuję: "Our deepest and sincere apologies to the entire population of Irleand (both contemporary and historic), but this simply had to be done!". Nie zdradzę jednak, co takiego zbroili. Przekonajcie się sami.
W jednej z piosenek na płycie "Road Salt Two" padają słowa: "I'm far from sober. And she's far from sane", co może wyniknąć z takiej znajomości? Jedno jest pewne, to nie będzie zwykła zabawa.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Opeth "Heritage"
- autor: Megakruk
- autor: Tomasz "YtseMan" Wącławski
Decapitated "Carnival Is Forever"
- autor: Megakruk
Vader "Welcome To The Morbid Reich"
- autor: Megakruk
Przewidywalne kompozycje, zespół upraszcza
brzmienie z każdym kolejnym albumem. Co się dzieje z tymi Skandynawami? Następne wydawnictwa po Road Salt One/Road Salt Two to będą covery?