- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Ozzy Osbourne "Just Say Ozzy"
Album "Just Say Ozzy" jest przeznaczony tylko dla wielkich fanów Ozzy'ego Osbourne'a. Czemu? Jest to koncertówka, która zawiera tylko sześć piosenek, z czego trzy z nich możemy usłyszeć na doskonałym "Live & Loud".
Na pomysł wydania tego wydawnictwa wpadła oczywiście wytwórnia, a sam Ozzy nie był początkowo tym zachwycony. Jednak po przesłuchaniu swoich występów z trasy "No Rest For The Wicked" stwierdził, że po pierwsze doskonale wypada "Shot In the Dark", a poza tym na udział w trasie zgodził się Geezer Butler, więc wypadałoby to jakoś utrwalić.
Ostatecznie na krążku znalazły się trzy kawałki z "No Rest For The Wicked", jeden z "The Ultimate Sin" i dwa klasyki Sabbathów. Zdecydowanie najlepiej z całego albumu wypada nowa wersja "Sweat Leaf", zagrana z niezwykłym czadem i "powerem". Zaryzykuję stwierdzenie, że jest to najlepsza wersja tej piosenki, jaka się kiedykolwiek ukazała. Natomiast drugi kawałek Black Sabbath - "War Pigs" - odegrany jest dosyć przeciętnie, brakuje w nim przede wszystkim tej niesamowitej atmosfery, która cechowała wersję oryginalną. Pozostałe utwory wypadają bardzo dobrze i chociaż brak w nich jakichkolwiek fajerwerków czy zmian, są równie dobre (a może i lepsze) jak w oryginałach. Warto zwrócić uwagę na bardzo dobry i pewny śpiew Ozzy'ego oraz grę Zakka - słychać, że na scenie czuje się on tak samo dobrze, jak w studio. Bardzo pozytywne wrażenie robi też gra Randy'ego Castilla, a Geezer - wiadomo - tak jak i Ozzy jest klasą dla samego siebie.
Słuchając albumu przede wszystkim odczuwa się brak słynnej konferansjerki Ozzy'ego. Wokalista mówi bardzo niewiele, a jeżeli już coś powie, to albo tego nie słychać, albo nie sposób go zrozumieć. Kiepsko słychać także publiczność, która ożywa dopiero przed "Tattooed Dancer". Przez to album traci wiele ze swojej wartości i w ogóle nie oddaje nawet połowy atmosfery, panującej na koncertach Ozzy'ego. Zupełnie nie czuć prawdziwego heavy-metalowego święta. Nie sposób nie wspomnieć też o bardzo "ciekawym" brzmieniu klawiszy, które przypomina rosyjskie keyboardy dostępne na rynku za 20 zł.
Odpowiedzialność za taki stan rzeczy ponosi producent, który, co tu ukrywać, "odwalił lipę". Okrzyki Ozzy'ego praktycznie niesłyszalne, publiczność wyciszona, koszmarne klawisze i sample (np. "got busted" w "Miracle Man"), dobrze że przynajmniej najważniejsze instrumenty i wokal słychać, choć i tu można mieć wiele zastrzeżeń.
Inną wadą "Just Say Ozzy" jest czas trwania - tylko 30 minut. Po skończonym "War Pigs" słyszymy tradycyjne "Thank You, Good Night, We Love you all" i album się kończy, a w nas pozostaje uczucie niedosytu. Myślę, że spokojnie można było wrzucić jeszcze z dwie-trzy piosenki i album byłby naprawdę rewelacyjny.
Porównując "Just Say Ozzy" do wydanego trzy lata później "Live & Loud" trzeba przyznać, że chociaż piosenki "Miracle Man" i nawet "War Pigs" wypadają lepiej na tym pierwszym, to cały album prezentuje się zdecydowanie gorzej. Dlatego jeżeli ktoś jest "niedzielnym" fanem Ozzy'ego, polecałbym mu kupno "Live & Loud". Ja "Just Say Ozzy" traktuje jako bardzo fajną ciekawostkę w dyskografii Ozzy'ego. Bo na miano pełnoprawnego longplaya ten album nie zasługuje. Tylko dla fanów!
Butler na basie to jest zjawisko, każda płyta na której zagrał jest magiczne, pełna mocy i wyrazu. Napędza tą machinę zwaną heavy metalem jak mało kto i potrafi to robić jak nikt inny. Perkusista spisał się równie rewelacyjnie, no i gitara, klasa sama w sobie. War Pigs wcale nie jest odegrany od tak, jest mocno, solówki Zaaka najpierw pierwsza hołd dla Tonnyego odegrana praktycznie nuta w nutę i druga jako hołd dla muzyki gdzie pokusił się wprowadzić swoje elementy.
Płyta nie ma słabej strony.