- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Overkill "The Electric Age"
Zarząd Główny Stowarzyszenia Elektryków Polskich w 1985 roku (wyszła wtedy pierwsza płyta Overkill, "Feel The Fire") ogłosił 10 czerwca "Międzynarodowym Dniem Elektryka". Niestety nikt w Nuclear Blast nie wpadł na pomysł, by ten fakt wykorzystać. Premierę nowej płyty Overkill, zatytułowanej "The Electric Age", wyznaczono na przełom marca i kwietnia 2012 r. Jednak i bez pijarowych sztuczek krążek thrasherów z New Jersey broni się znakomicie.
Na pewno prądu (dosłownie i w przenośni) nie brakło, gdy Overkill nagrywał "The Electric Age", który jest albumem bardzo intensywnym. Zespół stworzył piosenki z tych samych elementów, z których korzystał już wcześniej. Zrobił to jednak tak, że nasuwa się komentarz w stylu "żyć, nie umierać". Nie chodzi tu tylko o jakość utworów, ale także o ich charakter. Rzecz jasna Overkill nie gra wesołkowatego metalu, ale jest na "The Electric Age" energia, która każe zabrać dupę w troki zamiast użalać się nad sobą.
Ekipa Blitza i Verniego na "The Electric Age" nie zaskakuje stylistycznie. Trzeba jednak zaznaczyć, że pierwiastki klasycznego heavy metalu zaznaczają się tu prawie tak mocno, jak na pierwszych albumach Overkill. Do stu drzazg z włóczni Wotana - w otwierającym płytę kawałku "Come and Get It" jest nawet jakiś teutoński chór, który obudził mi w beretce szaloną myśl: gdyby Overkill sprzedawał u nas tyle płyt, co w Niemczech, to może zagraliby jakiegoś czadowego krzesanego?
W ostrym uzębieniu Overkill na "The Electric Age" znajdziemy jeden ubytek. Jest nim brak chwytliwego refrenu w piosence "Old Wounds, New Scars". Refren, który tu się znalazł, robi wrażenie mostka, który ma dopiero prowadzić do czegoś wielkiego. Zabrakło też charakterystycznego intra basowego w którymś z utworów. Mamy jednak rekompensatę w postaci początku ostatniego na albumie "Good Night". Po dziewięciu czadowych numerach, gdy wchodzi coś takiego, to trudno, żeby banan na twarzy się nie pojawił. "Good Night" to świetny, wpadający w ucho kawałek. Co ciekawe, zawiera arcy-metallikowy fragment. Blitz, oprócz genialnego, jankesko przeciągniętego śpiewu w refrenie, sprzedał tu świetne zawołanie "good night kiss" na początku solówki. Dla mnie jest to kultowe już od pierwszego przesłuchania. Żeby było jeszcze zabawniej, to utwór ten kończy się identycznie, jak kawałek "Don't Let Daddy Kiss Me" praojców z Motorhead.
Oczywiście "dobranocka", to nie jedyny highlight nowej płyty Overkill. Jest przebojowy "Electric Rattlesnake", zawierający świetne sabbathowe uzupełnienia thrashowej jatki. Nietypową, jak na zespół Blitza, rytmiką wyróżnia się "Black Daze". Chyba nawet nosiciele kołnierza ortopedycznego będą ruszać przy tym numerze banią. Niesamowicie energetyczny "Save Yourself" na żywo nikogo nie ocali. Refren w tym kawałku jest sprokurowany tak, aby na koncercie publika zdzierała gardła powtarzając tytuł po wokaliście. Utwór "All Over But the Shouting" to świetna praca gitar. Jeden z riffów przypomina nawet alarm w elektrowni jądrowej. Przed sypiącym iskrami solem gitary, Ron Lipnicki sadzi takie przejścia, jakby chciał rzec - wszystkich kart jeszcze nie odkryłem. Z całej ekipy serwującej elektrowstrząsy na szczególną uwagę zasłużył sobie Dave Linsk, który już w pierwszym utworze, "Come and Get It", wycina takie solo, że żałuję iż nie mam takiej brody, jak on. Wówczas opad szczęki choć trochę miałbym zamortyzowany.
Kolejny świetny album Overkill zdobi kolejna świetna okładka Travisa Smitha. Nie wiem czy to efekt nowości, ale jak dotychczas to dla mnie chyba najlepszy obrazek frontowy w historii ekipy z New Jersey. W środku rozkładanej okładki jest m.in. przezajebiste, zmontowane zdjęcie, na którym kształt charakterystycznej uskrzydlonej czachy tworzą pioruny.
"The Electric Age" nie zaskakuje wysoką formą zespołu, bo płyta ta wyszła po takim cudeńku, jak "Ironbound". Jest to bardziej potwierdzenie wysokiej formy. Marketing swoje, różne pijary swoje, ale każdy, komu uszy pokrył już zielony overkillowy nalot, powie wam: ekipa Blitza i Verniego rządzi!
Dobrze, że Werni pożyczył kasę od Blitza, to się chłopaki trzymają kupy i jest nadzieja,że będą nas raczyli kolejnymi cackami do usranej śmierci. Dla prawdziwego fana tej grupy nie ma znaczenia czy kolejna płyta jest bardziej czy mniej surowa, melodyjna, jezzowa, punkowa, oldskulowa, itp. bo i tak zawsze jest gwarancja i pewność, że się nie będzie za nich wstydził. Już się nie mogę doczekać na żywca w Mega Klubie.
Materiały dotyczące zespołu
- Overkill
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Black Sabbath "13"
- autor: Dominik Zawadzki
Megadeth "Endgame"
- autor: Megakruk
ale po pierwszym przesłuchaniu bez wahania dałbym co najmniej: "4,5/5"!
Takie kawałki jak: "Come and get it" lub: "Electric Rattlesnake" po prostu urywają dupę, a kapitalnie rytmiczne: "Save yourself" lub: "Black Daze" tylko potwierdzają moc tej płyty, nie można też zapominać o kapitalnym zakończeniu( Good Night)! Jednym słowem, płyta geniusz... Co robi anthrax w "The Big4"?! ;p