- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Orphanage "By Time Alone"
Minęły czasy, gdy metal identyfikowany był wyłącznie z Wyspami Brytyjskimi, Stanami Zjednoczonymi czy chłodną Skandynawią. Pochodzenie grup, obracających się w cięższej odmianie muzyki, obecnie jest niezwykle różnorodne, często też zaskakujące. To określenie poniekąd odnieść można do holenderskiego Orphanage. Ich ojczyzna niegdyś słynęła wyłącznie z Gorefest i The Gathering, teraz natomiast bardzo regularnie ujawnia metalowemu światu swoje mocne atuty, prawdziwe perły mistycznego podziemia.
Orphanage trudno jednak nazwać nowicjuszami. "By Time Alone" nie jest bowiem debiutem, a jedynie ugruntowaniem ich pozycji, potwierdzeniem klasy i wyjątkowości. Magicznym biletem, który pozwolił im wypłynąć na powierzchnię, trafić (z niemałym zresztą powodzeniem) do szerszego grona odbiorców.
Pierwsze spojrzenie na skład i na instrumentarium nasuwa niezbyt optymistyczną refleksję. Czyżby kolejna natrętna doomowo-gotycka kapela, która nie dość, że nie ma nic oryginalnego i ciekawego do zaoferowania, to na dodatek usilnie próbuje wmawiać, że tworzy muzykę z głębi serca, daleką od szufladkowania i porównań? W tym przypadku wątpliwości rozwiewają się szybciej niż się pojawiły. Owszem, nie da się do końca odciąć Orphanage od doomowo-melancholijnego rozmachu. Zresztą głupotą byłoby zaprzeczać prawdzie, bo przecież ogólny klimat, dobór instrumentów i wokali, jednoznacznie ujawniają fascynacje tym nurtem metalu. Ale tak naprawdę doom to tylko jeden z elementów układanki tego spektaklu. Muzykom Orphanage nie jest obcy "soczysty" death, czad ("Fire Crystals", "Deceiver"), a nawet muzyka filmowa, klasyczna (wspaniały "Requiem"). "By Time Alone" utkano z potężnych, niemal orkiestralnych brzmień. Ekspresyjne piękno i kojąca, zaskakująca delikatność ("Chiffs of Mother") śmiało przenika przez "nuklearny" ciężar i brutalność. Surowy, mocny growling przeplata się z pięknym sopranem i wzniosłymi chórami ("By Time Alone", "Requiem", "Ancient Rhymes", "At the Mountains of Madness"). Kontrasty, przeciwieństwa, sprzeczności... - to tak w bardzo nieprecyzyjnym skrócie. Wielkim atutem albumu jest jego specyficzne brzmienie, które zdecydowanie wyróżnia Orphanage z szeregu podobnie grających kapel. Gitary są tu bardzo nisko nastrojone, co niewątpliwie dodaje całości pięknego, solidnego ciężaru. Zespół nie popadł jeszcze w pułapkę nadmiernego przesładzania i złagadzania utworów. Wręcz przeciwnie - jakby na przekór obowiązującej modzie - zakręcił, ubrutalnił i tylko pozornie odarł z piękna swą muzykę. Piękno to bowiem ukryto pod maską bestii, pod nieokiełznanym szaleństwem i obłędem. Tylko dwie kompozycje nieco "odstają" od "nuklearnej reszty" - "Chiffs of Mother", jako autentyczna chwila wytchnienia i absolutnego oczarowania (delikatna kompozycja z wybijającym się na pierwszy plan pięknym głosem Rosany), oraz "Requiem" - coś z pogranicza muzyki filmowej, mozartowskich rozmachów i brudnego metalu. Do tego ten niezwykły chór, dzielnie towarzyszący "rozwścieczonemu" growlingowi.
Tak naprawdę żadne słowa nie oddadzą potęgi i wielkości tej płyty. To kolejne potwierdzenie wyjątkowości metalu. Kolejny dowód na to, że jest on sztuką z prawdziwego zdarzenia, którą należy czcić i wielbić. Kolejny dowód na to, że w świecie mocnego uderzenia nadal można stworzyć coś oryginalnego.