- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Opeth "Blackwater Park"
Na takie płyty jak "Blackwater Park" można czekać latami - nadwyrężoną cierpliwość i tolerowanie coraz bardziej banalnych metalowych gwiazdek momentalnie bowiem wynagradzają dźwięki z niej płynące. Zresztą w przypadku Opeth to nic dziwnego. Ten zespół od początku swego istnienia dał się poznać jako niezwykle oryginalny, intrygujący twór. Fakt, ostatnia (teraz już przedostatnia) płyta "Still Life" wzbudzić mogła pewne obawy, jednak jak się na szczęście okazało był to chwilowy spadek formy (jak na Opeth oczywiście, bo przecież to również porcja urzekającej i intrygującej muzyki). Szwedzi powrócili, by ponownie namieszać na scenie mocnego uderzenia.
Już od pierwszych dźwięków nie ma wątpliwości - tak grać może tylko jeden zespół. Opeth już na debiucie "Orchid" wypracował swój specyficzny styl, który do tej pory nie pozwala pomylić go z żadnym innym zespołem. Styl nie do podrobienia, który mimo swych charakterystycznych cech wspaniale ewoluuje i dojrzewa przy każdej kolejnej produkcji. "Blackwater Park" to bez wątpienia szczytowe jak dotąd osiągnięcie tej formacji. Nie jest to jednak płyta łatwa w odbiorze (zresztą niezmiennie...), wymaga wielu uważnych przesłuchań. Warto jednak poświęcić jej nieco więcej czasu - w zamian za cierpliwość słuchacz doświadczy wielu niezapomnianych, niesamowitych przeżyć i wzruszeń. Rozmaitość partii gitarowych i wokalnych powala, wciąga, wplata się we własne życie. Bo "Blackwater Park" to przede wszystkim kontrasty, zaskoczenia, zderzenia dwóch jakże różnych od siebie światów. Z jednej strony solidna praca ciężkich gitar, surowe, "brudne i poszarpane" brzmienie, potężny growling Mikaela, metalowa gwałtowność i brutalność, z drugiej natomiast tęsknota, doskonałe piękno, wyraźnie wyesksponowane fragmenty klawiszowe, mnóstwo przewspaniałych gitar akustycznych, czyste, pełne rozmarzenia i głębi wokale... Niby taki opis nie wyróżnia jakoś szczególnie "Blackwater Park" z grona "klimatycznych albumów, jest to bowiem standardowy koncept. Wyjątkowość Opeth tkwi jednak w tym, że ich twórczości nie da się nijak opisać. Wszelkie, nawet najbardziej wyszukane epitety bledną przy potędze samych dźwięków. Dźwięków niezwykle różnorodnych, zaskakujących, przebogatych. Rzadko kto z taką łatwością i finezją łączy w swojej twórczości dawną i współczesną sztukę. "Blackwater Park" oczywiście zlokalizować można w metalowych terenach, jednak zespołowi nieobce, a wręcz bardzo bliskie, są klimaty charakterystyczne dla Camel (zaskakująco subtelny, akustyczny, pełen uczucia "Harvest"), starego Genesis i King Crimson (gęstość dźwięków, przebogate muzyczne tła). Pobrzmiewają tu też psychodeliczne echa Porcupine Tree (oczywiście w bardziej metalowym ujęciu) - ale to nic dziwnego - producentem i gościem specjalnym płyty jest sam Steven Wilson (użyczył swojego specyficznego głosu, zagrał w charakterystyczny dla siebie sposób na gitarze i pianinie). Różnorodność i bogactwo tej muzyki naprawdę wprowadzają w osłupienie - potężny rozhisteryzowany growling, surowe brzmienie, metalowy ciężar, orientalne zabarwienie i gdzieś w tle gitara akustyczna... niepokój, niespodziewanie urywane dźwięki... nagle chwila uspokojenia, piękna, romantyczna melodia, akustyka wysuwa się na pierwszy plan... potem cudowna, klasyczna solówka na tle gitary akustycznej (znowu powiew lat siedmdziesiątych - to dzięki Wilsonowi)... czysty, pełen uczucia wokal... i znowu narastający dramatyzm, niepokój, splatanie ciężaru ze subtelnym tłem, płynne przejścia z brzydoty do piękna... To tylko namiastka tego, co dzieje się w przewspaniałym "Bleak". A to przecież tylko jedna z ośmiu kompozycji...
Nie ma wątpliwości - "Blackwater Park" to już teraz pozycja kultowa, wyznaczająca nowe horyzonty w metalowym światku. To jest dopiero metalowa progresja (nie mylić z progresywnym metalem w stylu Dream Theater i Queensryche). Płyta wręcz poraża swą oryginalnością i świeżością. Nie jest łatwa w odbiorze, ale przecież o to chodzi w prawdziwej sztuce. Musi okryta być pozornie brzydką oprawką, by do jej cudownego piękna dotrzeć mogli poszukiwacze prawdziwych emocji i wzruszeń, a nie amatorzy sztuczności i taniej tandety.
a struktura? no bez przesady, to chyba nie grzech, żeby piosenka miała zwrotkę i refren. akustyczne wstawki? zawsze były, tu i ówdzie, bez jakiejś specjalnej regularności. podobnie ze śpiewem.
a co do blackwater park jako takiego, album jest naprawdę kawałem porządnej muzyki. mało jest na nim, że Ci, Megakruku, ukradnę sformułowanie, nizin twórczych. płyta jest dobra, i, co najważniejsze, równa. niby ma żadnych fajerwerków, ale każdy kawałek zapada w pamięć. wszystko jest na swoim miejscu, i nie ma przerostu formy nad treścią. a takiego kwiatka jak funeral portrait, opeth nigdy wcześniej i chyba nigdy później nie stworzył.
czy jest to najlepsza pozycja w dorobku akerfeldta i spółki? ciężko powiedzieć, bo w zasadzie każda jest po prostu inna, i każdą darzę wielkim sentymentem.
aczkolwiek zawsze chętnie do niej wracam i nigdy mi się nie nudzi.
Materiały dotyczące zespołu
- Opeth
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Metallica "Master Of Puppets"
- autor: Tomasz Kwiatkowski
- autor: Qboot
My Dying Bride "The Light at the end of the World"
- autor: Margaret
- autor: Miki(S)
- autor: Gollum