- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Ocean "Wojna świń"
Nie moczyłem nóg (może bardziej uszu) w tym Oceanie na jego poprzednich płytach. Usłyszałem jednak w radiu "W piekle nie będę sam", przeczytałem też, że mamy wreszcie w Polsce band na miarę Therapy? - nie pozostało nic innego, jak zaspokoić ciekawość zaopatrując się w album "Wojna świń".
Na tej płycie Ocean wcale nie przypomina podwodnych obrazków, które można obejrzeć np. w filmach o atolach i rafach koralowych. Ta muzyka schodzi głębiej. To już prawie równina abisalna. Na tej głębokości ciśnienie jest już zbyt duże, żeby nurkować inaczej niż w batyskafie. Jest okrutnie ciemno. Glony już tu nie sięgają. Wokół pływają jakieś dziwaczne ryby. Same drapieżniki i padlinożercy.
- Dobra, dobra, do rzeczy monsieur Cousteau.
Ok. Batyskaf to specjalny nastrój, który przyda się do słuchania tej płyty. Jeśli mielibyście zapoznać się z "Wojną świń" po udanym dniu, kiedy wszystko szło dobrze, i chcecie się zrelaksować lub zabawić, to odradzam. Nie ma sensu sobie psuć humoru. Ten album sprawdzi się lepiej, gdy ktoś podłoży wam świnię, a na dodatek w domu nie ma komu się pożalić i trzeba samemu przełknąć gorzką pigułę. Na tej płycie jest też ciemno, a flora i fauna są ubogie, czyli brzmienie jest surowe i mocno zabrudzone. Gitary rzężą boleśnie, bas to w zasadzie basior, a bębny są mułem z dna morskiego pokryte. Na wokal czasami nałożone są różne efekty i wówczas śpiew dociera do nas zza szybki w batyskafie. Budowa utworów jest dość prosta. Nie ma również żadnych złotych rybek w postaci iskrzących technicznie solówek gitarowych, wstawek na nietypowych instrumentach, damskich rozmarzonych wokali etc.
Porażająca jest konsekwencja i zwartość tego albumu. Skoro jesteśmy już w tych morskich otchłaniach, to nie wyskakujemy nagle na plażę, żeby pląsać w rytmie reggae albo pobujać się jazzowo w hamaku. Nie ma tu utworów, które naruszają ten abisalny nastrój. Piosenki jednak nie są wewnętrznie jednorodne. Praktycznie w każdym utworze są bardzo wyraźne zmiany napięcia i złamania rytmu. Tak więc nie jest to takie zawieszenie w morskiej toni. Trochę rzuca naszym batyskafem.
Wszystkie piosenki są zaśpiewane po polsku. Liryki są naszpikowane metaforami, można je różnie zinterpretować, ogólnie jednak sporo jest goryczy i złości. Muszę wspomnieć o tym, jak genialnie w niektórych momentach słowa zawarte w tekstach zgadzają się z muzyką. Mam na myśli takie momenty, jak ten w piosence "Skład niewygodnych spraw", gdzie następuje dźwiękowa eksplozja po tym, jak wokalista wyśpiewuje słowa "...ta łatwopalna treść, co głodna iskry eksplodować chce, już nadszedł jej czas...". Innym przykładem jest kawałek "Oktanowy książę", gdzie po słowach "...znowu tracimy przyczepność" powtarza się partia gitary, która jest właśnie taka jakby przyklejona.
Na wstępie wspominałem, że spotkałem się już z porównaniem muzyki na tym albumie do tego, co nagrywają Irlandczycy z Therapy?. Potwierdzam, nie ma w tym ściemy. To podobnej maści rock alternatywny z wpływami szeroko pojętego metalu. Maciek Wasio wokalnie przypomina czasem Andy'ego Cairnsa - z tym, że ma nieco jaśniejszą barwę głosu. Również gra Bolka Wilczka, który nie ogranicza się do najbardziej oczywistych i typowych rozwiązań, może kojarzyć się z tym, co słyszymy na płytach Therapy?. Tu i ówdzie nasuwają się skojarzenia z innymi wykonawcami. Niektóre fragmenty przywodzą na myśl Korn (np. część numeru "Gnije"), "Oktanowy książę" ma w sobie coś z klimatu Queens Of The Stone Age, a część piosenki "Nie nakarmisz mnie" przypomina nieco styl Pearl Jam.
Należy wspomnieć o tym, że płyta została nagrana w zasadzie na żywo. Ponoć miały miejsce jedynie jakieś minimalne korekty w przypadku gitary Maćka Wasio. W nagrywaniu wokali pomagał m.in. producent Marcin Bors i faktycznie jest sporo intrygujących pomysłów. Miks i mastering wykonano w USA (m.in. Vance Powell, który pracował np. z The Raconteurs). Jest też smutna wiadomość. Po nagraniu tej płyty z zespołu odszedł Michał Grymuza. Szkoda, bo druga gitara gra na tym albumie ciekawie, a przy tym nienachalnie. Grymuza jest też głównym autorem muzyki w niektórych kawałkach, np. w singlowym "W piekle nie będę sam". Warto też zaznaczyć, że płytę zespół wydał sam.
"Wojna świń" to udany, ale grząski album. Nie na każdą okazję i nie dla każdego. Muzyka jest surowa, dzika, mocna i dość prosta, ale także przemyślana. Wie, czego chce i wyszarpie to od słuchacza prędzej czy później. Ocean gra jak garażowy band, ale ze świecą szukać po garażach zespołów na takim poziomie.
Materiały dotyczące zespołu
- Ocean