- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Nine Horses "Snow Borne Sorrow"
David Sylvian niewątpliwie należy do nielicznego grona artystów wymykających się wszelkim schematom czy szufladkom i co najważniejsze, w każdym ze swoich muzycznych wcieleń jest wiarygodny. Szerokie grono gości pomagających mu w nagrywaniu, choćby tej najnowszej płyty, świadczy o niezwykłym szacunku, jakim obdarzają i obdarzali go przez lata artyści tej miary co Holger Czukay (Can), Robert Fripp (King Crimson) czy japoński guru elektroniki Ryuichi Sakamoto.
Wydawać by się mogło, że po wydaniu dwóch retrospektywnych albumów: "Everything And Nothing" oraz "Camphor" Sylvian zamknął na niewidzialny klucz swoją muzyczną przeszłość, która w znacznym stopniu upłynęła u boku aktorki i piosenkarki Ingrid Chavez. Szczególnie gdy po rozstaniu z nią postanowił obnażyć swoje zbolałe, krwawiące serce na niezwykle szczerym, pełnym bólu, surowym i formalnie oszczędnym albumie "Blemish". Niemniej jednak w wywiadach, jakich wówczas udzielał, wspominał o pobocznym projekcie, który miał być owocem eksperymentów z muzyką elektroniczną, a jaki tworzył od 2002 roku wraz z bratem Stevem Jansenem (zresztą często mu towarzyszącym już od czasów Japan, czy to z okazji płyt studyjnych, czy projektu Rain Tree Crow). Jednak dopiero pojawienie się wiosną 2004 Burnta Friedmanna przyspieszyło przeciągające się prace w studiu ze względu na przerwę poświęconą na nagranie "Blemish". W końcu w 2005 roku David Sylvian zaprezentował pod szyldem Nine Horses swoje nowe dzieło, niezwykłe trzeba dodać.
Oczywiście płyta "Snow Borne Sorrow" nie jest jakąś szczególną woltą stylistyczną, gdyż na wskroś przesiąknięta jest minimalizmem znanym z solowego "Blemish", ale na pewno znajduje się tutaj więcej wpadających w ucho melodii, bogatszych aranżacji oraz, co zdarzyło się po raz pierwszy, głos Sylviana jest wspomagany przez szwedzką wokalistkę Stinę Nordenstam. Jej nieco dziecinno-naiwnym głosik świetnie współbrzmi z nieco mrocznym, ale nie pozbawionym charakterystycznego tembru, głosem Sylviana, co słychać już w otwierającym całość "Wonderful World". Najważniejsza zmiana w stosunku do "Blemish" to powrót do tradycyjnie pojmowanych piosenek, rozbudowanych, pełnych emocji tak charakterystycznych choćby dla "Dead Bees On A Cake" - przykładem niech będą "The Day The Earth Stole Heaven" czy "The Librarian". Zdecydowanie mniej jest minimalistycznych plam dźwiękowych, które wypełniały strukturę kompozycji na poprzednim albumie artysty, będąc jednak wówczas doskonałym odzwierciedleniem tekstów z płyty. Czasem jednak Sylvian zaskakuje powrotem do odległej przeszłości, choćby w partii trąbki w środku "Banality Of Evil" przywołując atmosferę swojego debiutu "Brilliant Trees" sprzed ponad dwudziestu lat. Innym razem w chyba najpiękniejszych na płycie "Atom And Cell" i "A History Of Holes" powraca w niezwykle piękny i subtelny sposób do czasów "Secrets Of The Beehive" pełnych charakterystycznych melodii, ale w żaden sposób nieskażonych popową sztampą. Należy podkreślić, że nawiązania są niezwykle subtelne, ledwo wyczuwalne, więc zarzut wtórności jest zupełnie nie na miejscu.
"Snow Borne Sorrow" to niezwykle piękna i nastrojowa płyta, nagrana przez jednego z ważniejszych artystów ostatniego ćwierćwiecza. Przede wszystkim jest to dowód na to, że pomimo upływu lat można stworzyć coś niezwykle świeżego i zaskakującego, potwierdzającego nieprzeciętny talent Davida Sylviana. Szczególnie po pięknej, ale niezwykle trudnej w odbiorze płycie "Blemish" wydaje się, że znalazł on nową artystyczną drogę i z wielką przyjemnością posłucham kolejnych płyt, które wyjdą spod jego ręki.
Lato powoli odchodzi, a na długie jesienno-zimowe wieczory taka płyta będzie jak znalazł, pomimo że jest to pozycja dość trudna do zdobycia, to bardzo polecam.