- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Nile "What Should Not Be Unearthed"
Z kolejnymi płytami Nile mam podobny problem, jak z tymi tworzonymi przez ultraboskie Immolation. Wywołani do tablicy, to modelowe przykłady zespołów, które na przestrzeni dziesiątek już lat istnienia, nie zmieniają się drastycznie, by nie rzec, w ogóle. Napierdalają po swojemu umiłowanego w Panu deciora na niemiłosiernie wyśrubowanym technicznie poziomie, mając mam wrażenie głęboko w dupie czy to się komuś podoba, czy nie. Dzięki temu zyskali rzesze oddanych fanów, ale i odstraszyli od siebie niemało ludków, zwyczajnie znużonych lub czasem wręcz rozdrażnionych takim autopowielaniem. Mi osobiście to nie przeszkadza.
Płyty takiego Nile dzielę na rewelacyjne ("Amongst The Catacombs Of Nephren - Ka", "Black Seeds Of Vengeance", "In Their Darkened Shrines") i bardzo dobre (reszta). Malkontentom, którzy wylali tony pomyj na poprzednie wydawnictwo ekipy Karla Sandersa i Dallasa Tolera Wade'a - "At The Gates Of Sethu" - przede wszystkim z powodu nietypowego, mocno wstecznego, metalicznego brzmienia, mam do powiedzenia tylko tyle: nowy "What Should Not Be Unearthed" odchodzi od tego typu zabiegów, znów brzmiąc potężnie, niczym beknięcia samego Ozyrysa. Jeżeli zaś ktoś miał "wonty" z powodu czysto merytorycznej zawartości krążka, to już tutaj może zakończyć czytanie i zapomnieć o startowaniu do nowego Nile. To pod względem muzycznym znowu "ten sam egipski" death metal, w którym od czasu do czasu coś zabrzęczy na indianajonesową modłę, w olbrzymiej jednak większości polegający na brutalnej, technicznej napierdalance opartej na ultraszybkich pochodach pałkera z kraju kryzysu i Zeusa Gromowładnego, czyli Georga Kolliasa.
Wstawek rodem z Doliny Królów jest tym razem względnie niewiele. Nie licząc specyficznej pracy gitar, ograniczają się na nowym krążku zaledwie do fragmentów w "In The Name Of Amun" i "To Walk Forth From Flames Unscathed", miniatury "Ushabti Reanimator" i kilku mniej czytelnych przesmyków. Dalej jest już tylko Nile'owy death, który na osi od rewelacyjnego do bardzo dobrego lokuję gdzieś pomiędzy. Nowy - stary "Karl Sanders metal" ani nie zaskakuje świeżością znaną z "Nephren Ka", ani nie powala zamaszystością "In Their Darkened Shrines", ani przebojowością "Black Seeds Of Vengeance".
Jak ktoś jednak jest spragniony brutal śmierć grania, które jakoś ostatnimi czasy znów jest w odwrocie, poczuje się jak w domu. Czego dusza pragnie? Ultrasieki? Proszę bardzo - "Call To Destruction", "Liber Stellae Rubeae", "Rape Of The Black Earth" - do wyboru, do koloru. Megaluty na powolnym kręceniu worka? Bitte: "Age Of Famine", "To Walk Forth From Flames Unscathed". Materiał rzecz jasna obfituje w masę wybornych riffów. Przy takim rozwrzeszczanym "The Abominable Coils Of Apep" sam zastanawiam się, jak oni to do cholery nagrali? Jest też potencjalny Nile'owy hicior naczyniony z wielce atrakcyjnych, black metalowo bzyczących gitar i klasycznych heavymetalowych solówek - "Evil Cast Out Evil" (Melechesh się kłania). Jak więc widać, dla każdego z gustujących w temacie, coś smakowitego się znajdzie.
Oprawa graficzna nowej płyty (polski wątek tej historii - Xaay) też jak zwykle mocno koresponduje z tematyką tekstów i zainteresowań twórców. Tym razem ekipa, oryginalnie z Greenville, dodaje szczyptę przewrotności, co zresztą można zalukać na "official lyric video" promującym kawałek "Call To Destruction", gdzie wstępnie i wytwórnia, i autorzy przestrzegają przed szukaniem "drugiego dna politycznego", ale z czym to się je, każdy widzi... i czyta oczywiście. Nie od dzisiaj Sanders twierdzi, że przez pryzmat opowiastek rodem ze starożytnych papirusów komentuje otaczającą nas rzeczywistość, ale teraz już dobitnie czuć, że to nie tylko zbiór podań, legend o Sfinksie czy innej fantastyki rodem z wytwórni Lucasfilm.
Death metal jest rzecz jasna skrajnym gatunkiem. Kiedy ewoluuje, to już z reguły nie jest death metalem. Kiedy zaś uporczywie trwa w swoim miejscu, zarzuca mu się bezduszność i kunktatorstwo. "What Should Not Be Unearthed" to przedstawicielka tej drugiej opcji. Za jej pomocą Nil pozostaje wciąż tą samą śmiercionośną rzeką, która na dodatek znajduje się obecnie w porze błogosławionego wylewu. Co prawda cichaczem i mi wkrada się do pikawy promil żalu - z powodu braku hitów w typie pamiętnych "Masturbating The War God", "Chapter For Transformating Into Snake" czy "In Their Darkened Shrines pt. 1 - 4 ", generalnie jednak znów jestem połamany, zmiażdżony i rozdeptany. Kto nie lubił, nie pokocha. Kto wielbił - cześć odda i ofiarę pieniężną na zakup CD z pewnością znów złoży.
Płytę przesłuchałem dopiero raz i jeszcze się w nią nie wgryzłem, ale słychać że chłopaki wyciągnęli wnioski po bardzo słabym "At the Gate of Sethu". Oby tak dalej.
Ważny dla death metalu bardzo!
Materiały dotyczące zespołu
- Nile