- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Nile "At the Gate of Sethu"
Muszę przyznać, iż z wiekiem staję się coraz bardziej niedzielnym (jak to brzmi?!) fanem death metalu. Oczywiście niezmiennie pozostaje we mnie bezwzględny szacunek do klasyki (Death, wczesny Morbid Angel, Possessed, Gorefest czy reprezentanci naszego podwórka: Vader, Behemoth, Decapitated), jednak nowe dokonania "klasycznych" kapel ni ziębią, ni grzeją, czego przykładem jest Morbid Angel - niby jest to kawał dobrego deathmetalowego rąbnięcia, niby są też jakieś eksperymenty i poszukiwania, ale jako całość mnie to po prostu nie przekonuje. Natomiast nowo powstające kapele zbyt mocno flirtują ze święcącym obecnie triumfy metalcorem, deathcorem, jak zwał, tak zwał, których to nie jestem w stanie słuchać i omijam je szerokim łukiem. Jest jednakże zespół, który porywa mnie od pierwszej wręcz demówki, zespół, którego lider w czasach swojego pacholęctwa zachłysnął się wodami Nilu, zafascynował się staroegipską mitologią i kulturą, i następnie - już niemal trzydziestolatkiem będąc - postanowił przenieść to na grunt death metalu, co jak na ten gatunek okazało się czymś niespotykanym. Nie było to jednak tak całkiem nowatorskie, gdyż Egipt okazjonalnie pojawiał się w tekstach metalowych grup, czego przykładem może być chociażby utwór Mercyful Fate "Egypt" czy "Powerslave" Iron Maiden, jednakże nikt jeszcze w całości nie poświęcił swojej twórczości staroegipskim bogom. Ów Amerykanin nazywa się Karl Sanders i już od prawie dwudziestu lat przewodzi grupie Nile, której jest liderem i jedynym członkiem będącym w zespole od początku.
W roku 2012 Sanders i spółka wypuścili na rynek najnowsze dzieło - pod tytułem "At The Gate Of Sethu". Płyta ta wzbudzała moją dużą ciekawość, gdyż poprzednie wydawnictwo - "Those Whom The Gods Detest" - ośmielam się poczytywać za jedno z najlepszych dokonań grupy, w szczególności po chwilowym, lekkim obniżeniu lotów ("Ithyphallic"). Pojawiały się w mojej głowie pytania, co przyniesie nowy album. Odpowiedź, rzecz jasna, była oczywista: to, co zwykle, czyli techniczny i pokręcony death metal z grobowymi wokalami, przerywnikami wykorzystującymi egzotyczne instrumenty, ekwilibrystycznymi solówkami, doprawiony starożytnym Egiptem. Pytanie drugie dotyczyło tego, czy Nile utrzyma formę z poprzedniej płyty, czy znów ugrzęźnie w piaskach pustynnych? Tutaj odpowiedź nie jest tak oczywista.
Kilka tygodni przed premierą pojawił się w sieci zwiastujący album utwór z przydługawym tytułem: "The Fiends Who Come To Steal The Magick Of The Deceased". Kawałek zrobił na mnie piorunujące wrażenie, a w szczególności dziwaczne, nietypowe dla Nile wokale, które - jak się okazało - nagrał Karl Sanders (nie rezygnując oczywiście ze swojego "mumiogrowlingu"). Gościnnie można usłyszeć w tym kawałku jeszcze stałego współpracownika lidera Nile - Mike Breazeale, Jasona Hagana oraz poukrywane w drugim planie porykiwania byłego basisty Jona Vesano (którego można na płycie jeszcze w kilku miejscach się dosłuchać, najłatwiej w "Slaves Of Xul" - odpowiada za złowieszczo artykułowane wokalizy). "The Fiends..." pokazał, że nowym krążkiem zespół będzie chciał powrócić nieco do korzeni za sprawą zdecydowanie nienowoczesnego, archaicznego brzmienia (przez co nie ma takiej mocy, jak na "Annihilation Of The Wicked" czy "Those Whom The Gods Detest") oraz nie do końca deathmetalowych wokali, które pojawiają się sporadycznie.
Album "At The Gate Of Sethu" składa się z jedenastu utworów, a dokładnie z dziewięciu pełnokrwistych kompozycji i dwóch przerywników ("Slaves Of Xul" i "Ethno-Musicological Cannibalisms"). Jeśli chodzi o podział obowiązków kompozytorskich, to jest bardzo podobnie, jak na poprzednim albumie. Większość utworów napisał Karl Sanders (plus wszystkie teksty) do spółki z greckim perkusistą Georgem Kolliasem, a za trzy kompozycje odpowiada ryczący gitarzysta Dallas Toler-Wade ("The Inevitable Degradation Of Flesh", "Natural Liberation Of Fear Through The Ritual Deception Of Death" oraz "Supreme Humanism Of Megalomania"). Ostatni z utworów Dallasa fani Nile mieli kilkukrotnie okazję usłyszeć, gdyż zespół grał go na koncertach tuż przed premierą albumu. Obaj muzycy mają charakterystyczny sposób komponowania. Już przy pierwszym przesłuchaniu bez problemu wyłapałem, które kawałki zostały stworzone przez Dallasa, a które przez Karla. Z reguły o wiele dłużej przychodzi mi przyzwyczajać się do kompozycji Tolera-Wade'a. Tak również było w przypadku najnowszego albumu, jednak po którymś przesłuchaniu polubiłem niemiłosiernie wgniatające w ziemię swoim tempem "The Inevitable Degradation Of Flesh", "Natural Liberation Of Fear Through The Ritual Deception Of Death" oraz niezwykle jak na Nile przebojowe "Supreme Humanism Of Megalomania".
Pochwała należy się Amerykanom za wokale, w szczególności Sandersowi, który prócz swojego grobowego mruczenia (którego jest tu dość dużo) postanowił poeskperymentować, co nie zdarzało mu się zbyt często ("Stones Of Sorrow" z debiutu). Jak się okazało, ten potężny blondas spróbował swoich sił nie tylko w "The Fiends Who Come To Steal The Magick Of The Deceased", ale jego ryki można usłyszeć również w oldschoolowym "Tribunal Of The Dead", wyróżniającym się świetnym riffem przewodnim i wielokrotnymi zmianami tempa "The Gods Who Light Up The Sky At The Gate Of Sethu" czy przez chwilę w otwierającym płytę "Enduring The Eternal Molestation Of Flame". Wyczytałem w wywiadzie z Karlem, iż była to spontaniczna decyzja - gdy w czasie przygotowywania materiału w domowym studio Sanders prezentował muzykom taśmy demo z własnymi kompozycjami i nagranymi do nich szkicami wokalnymi, to - niebędący już dziś członkiem Nile - basista Chris Lolis stwierdził, iż ten głos jest tak demoniczny i nienormalny, że należy go zachować. Jak widać, pomysł Lolisa został wcielony w życie, co niewątpliwie wzbogaciło muzykę. Poza tym dawno Sanders aż tak dużo nie ryczał. Ostatnim albumem, na którym aktywnie spełniał się jako wokalista był "In Their Darkened Shrines". Brakowało mi jego growlingów na "Annihilation Of The Wicked" czy na "Ithyphallic", dlatego cieszy to, iż od ostatniego albumu coraz więcej udziela się wokalnie. Gardło Dallasa jak było niezawodne, tak i pozostaje niezawodne i niezmiennie ten wyłysiały niedawno muzyk zdumiewa mnie siłą płuc oraz fantastyczną - jak na tak trudną formę artykułowania dźwięku - dykcją.
Kolejnym wielkim plusem "At The Gate Of Sethu" są partie perkusji Kolliasa, który już dawno przyzwyczaił fanów do swoich wielkich umiejętności i na tej płycie je potwierdza co rusz, popisując się wyborną techniką, przejściami, blastami i idealnie dopasowanymi zmianami tempa. Słychać, że muzyk czuje się wybornie w takiej konwencji i prócz nieludzko szybkiego blastowania potrafi cudownie mieszać w wolniejszych kompozycjach ("When My Wrath Is Done"). Jeśli chodzi o bas, to jak zwykle jest wtopiony w tło i nie odgrywa niestety większej roli. Po raz kolejny za nagranie gitary basowej odpowiadają Karl Sanders i Dallas Toler-Wade. Fatum basisty niemal od początku prześladowało Nile i jak widać - w dalszym ciągu prześladuje. Sanders i Toler-Wade pokazali swoją wysoką klasę przy solówkach gitarowych, które są pokręcone jak diabli, pędzą z prędkością światła, a jednak nie są pozbawione melodii i - co nie jest takie oczywiste w przypadku death metalu - nie nadużywają wajchy. Szczególnie zmiażdżyły mnie oba popisy Karla z niezwykle ciężkiego, złowieszczego i majestatycznego "The Chaining Of Iniquiotous", w którym namacalna i wyczuwalna na odległość jest fascynacja dokonaniami byłego gitarzysty Scorpions - Ulego Jona Rotha. Drugie solo z miejsca przywołuje ducha genialnego popisu "niemieckiego Hendriksa" z utworu "The Sails Of Charon" z płyty "Taken By Force".
Z albumami Nile jest tak, że fani bez problemu ulegną ich demonicznemu urokowi, doceniając niewątpliwy walor techniczny, kompozycyjny, a także zapał, który towarzyszy członkom zespołu. Nie zabraknie natomiast głosów krytycznych, które będą ubolewać nad tym, iż Nile zjada swój ogon i gra od lat to samo. Otóż kto jak kto, ale oni mają do tego prawo i jeszcze przez lata będą - miejmy nadzieję - grać swój egipski death metal. Oby na takim (lub wyższym) poziomie, jak na "At The Gate Of Sethu".
Przeczytaj: recenzja autorstwa Megakruka.
Takie kapele jeszce ratują ten gatunek muzyczny
Materiały dotyczące zespołu
- Nile
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Decapitated "Carnival Is Forever"
- autor: Megakruk
Cannibal Corpse "Torture"
- autor: Megakruk