- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Nightwish "Oceanborn"
Przed 1998 rokiem fiński zespół Nightwish nie dał się poznać szerszej publiczności. Najbardziej oddanym fanom klimatycznego grania coś zapewne kojarzyło się z tytułem "Angels Fall First" - na tyle, by wiedzieć, że był to debiut jakiegoś zespołu, być może grającego nawet całkiem nastrojowy metal z folkowymi wstawkami. A potem przyszło objawienie. Nakładem Spinefarm Records ukazała się druga studyjna płyta Finów o poetyckim tytule "Oceanborn", która dla wielu fanów metalu stała się pierwszym eksponatem na długoletnim ołtarzyku podpisanym "Nightwish" i w ogóle "gotycki metal".
Co takiego hipnotyzującego pojawiło się w muzyce granej przez ten fiński kwartet, że niemal z dnia na dzień zachwyciły się nią tysiące nowych fanów, a po kilku latach metalową scenę szturmowały już dziesiątki młodziutkich zespołów grających "Nightwisha" i niezliczona ilość jeszcze młodszych śpiewaczek próbujących kopiować wyjątkowy styl Tarji Turunen? Być może był to niecodzienny, zaskakujący (wtedy jeszcze odbierany niemal jak mezalians!) mariaż ciężkiego metalowego grania, skocznego folku oraz symfonicznych wzruszeń. Być może był to po raz pierwszy w historii metalu tak odważnie eksponowany, dominujący nad instrumentami, znakomicie "czujący się" w każdym tempie i melodii kobiecy sopran. A może była to wyjątkowa, pełna magicznego klimatu i trudna do sklasyfikowania muzyka, nad którą unosi się iście tolkienowski duch elfickich baśni, zapomnianych legend i dalekich podróży niekoniecznie po tym świecie. Zapewne było to wszystko po trochu - i jeszcze więcej.
Interesujące, że "Oceanborn" jednocześnie tak bardzo różni się i nie różni od debiutanckiego "Angels Fall First". Owszem, na nowym albumie muzycy zrezygnowali niemal całkowicie z długich akustycznych partii i więcej jest tu solidnego, energicznego i przede wszystkim bardzo nastrojowego metalu. Nadal czuć jednak w tej muzyce lekkość, która nie ma nic wspólnego z komercją, za to wiele z malującymi bajeczne tła klawiszami i wyważoną grą gitar, które może nie "chodzą" jakoś specjalnie porywająco, ale za to zostawiają wiele miejsca na wokal. A jakiż to jest wokal! Tarja Turunen dysponuje pięknym i fantastycznie wytrenowanym sopranem, który znakomicie pasuje do tej zadziwiającej, ciężkiej i ulotnej zarazem muzyki. Inaczej niż na debiutanckim albumie, na "Oceanborn" klawiszowiec Tuomas Holopainen już nie śpiewa (ufff!), a w nielicznych męskich partiach wokalnych zespół z powodzeniem wspiera występujący gościnnie Tapio Wilska, którego demoniczny głos dodaje muzyce Finów nieco pikanterii.
Album bezlitosnym kopem otwiera świetny "Stargazers" - utwór z taką symfoniczną energią, że aż trudno uwierzyć, że nie ma w nim ani grama orkiestry. Potem klawiszowo-gitarowym duetem rozpoczyna się piękne, tajemnicze "Gethsemane" - do tej pory jeden z najpiękniejszych utworów, jakie kiedykolwiek nagrał Nightwish. Następny na płycie "Devil & the Deep Dark Ocean" to ciągła bitwa między klawiszami a zadziornymi gitarami oraz między kobiecym sopranem a drapieżnym męskim wokalem, po prawie pięciu minutach pięknie zakończona w zaskakującym, podniosłym finale. Za to singlowy "Sacrament of Wilderness" to chyba najbardziej przystępny utwór na płycie - mocny, motoryczny, z gwałtownie przyspieszającym i świetnie zaśpiewanym refrenem. Symfoniczne inspiracje muzyków ilustruje następne "Passion & the Opera" - utwór będący kwintesencją wczesnego operowo-metalowego stylu Nightwisha, okraszonym dodatkowo kapitalnymi wokalnymi popisami Tarji. Później będzie jeszcze przyjemny "The Riddler", przy słuchaniu którego z głośników dosłownie wylewa się rozbrajająca, dziecięca radość życia. W takim sąsiedztwie tym mroczniejszy wydaje się znakomity "The Pharaoh Sails to Orion" - utwór miażdżący słuchacza niepokojącym, klawiszowo-perkusyjnym pojedynkiem i jednocześnie zachwycający kapitalnym wokalnym duetem Tarji i Tapio.
Ale na "Oceanborn" Nightwish odkrywa przed nami też swoją łagodną stronę, z którą wyraźnie czuje się równie dobrze, jak w swym charakterystycznym, operowo-metalowym wymiataniu. Znajdziemy tu czarujący, bardzo poetycki "Swanheart" z niemal rozdzierającą serce melodią (do tej pory mój prywatny numer jeden wśród wszystkich ballad skomponowanych przez Nightwish!) oraz nieprzyzwoicie romantyczny "Walking in the Air" z piękną partią klawiszy i melodią rozbujaną jak kołysanka. Jest jeszcze na płycie rewelacyjny kawałek, którego nie da się jednoznacznie sklasyfikować. To totalnie zwariowany, w pełni instrumentalny "Moondance", nieodmiennie kojarzący się z biesiadą w gospodzie pełnej niezbyt trzeźwych elfów. Obecnie - absolutny klasyk gatunku.
Muzykom Nightwish udało się na "Oceanborn" wyczarować muzykę graną z symfonicznym rozmachem, sprawnie poruszającą się po bogatej gamie nastrojów i uczuć, a przy tym inteligentną, wciągającą i jak na tamte czasy bardzo nowatorską. Ten album to pozycja obowiązkowa nie tylko dla amatorów klimatycznego grania, ale i dla tych wszystkich, którzy choć raz w życiu zastanawiali się, jakby to było przenieść się do świata wprost ze stronic czytanych w dzieciństwie baśni i legend. Nightwish zabiera słuchacza właśnie w taki świat. Oby tylko powrót do rzeczywistości nie okazał się zbyt bolesny!
Ale do powszechnej estymy to daleko temu zespołowi.
co???!!!11 Mojego Najtłisza do tych szatanistów porównywać? Do tych garkotłuków? Tam ani melodii, ani rytmu... I jakie to brzydkie jest, te wszystkie tatułarze i ten łeb ogolony, jak kryminaliści wyglądajo... A u Najtłisza i melodia ładna i pani ładnie śpiewa i nie używają tych obrzydliwych szatanistycznych symboli. Bo tych ze Szlajera to pozamykać powinni za sam wygląd!!1
Tudzież wersja B: proszę Cię, jak Slayer nagrywał Reign In Blood to Tarji jeszcze w planach nie było. Tych nadętych pioseneczek od Nightwisha słuchać się nie da, przekombinowane, udziwnione, a ta panienka co po Tarji przyszła głosik ma cienki jak moja wypłata. Poza tym bądźmy poważni, to jest Slayer kurwa \m/ Najlepszy zespół na świecie!!
że nie uwzględniłeś ich grupy.
Ale na razie cisza w temacie.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Iron Maiden "The Final Frontier"
- autor: Megakruk
Dimmu Borgir "Abrahadabra"
- autor: Megakruk
Vader "Necropolis"
- autor: Megakruk
Fields Of The Nephilim "Elizium"
- autor: Jakub "Rajmund" Gańko
Behemoth "Evangelion"
- autor: Megakruk
- autor: Kępol