- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Nightwish "Made In Hong Kong (And In Various Other Places)"
Zawsze zastanawiałem się nad fenomenem Nightwish. Pierwszy ich kawałek, jaki usłyszałem w życiu, to "The Riddler" gdzieś ze składanki "Mystic Magazine" i już wtedy na własny użytek stworzyłem sobie teorię, że nie sama wartość ich muzyki zadecydowała o wzmagającej się wtedy i nie słabnącej do dziś popularności, ale podpięcie napompowanego jak pruski sterowiec głosu divy Tarji Turunen do para-heavy metalu. Ot, efekt zaskoczenia, że tak można i nawet super się to kupy trzyma. Potem puszczali ich jako fenomen nawet w "Trójce", a były to czasy, kiedy ta stacja nie męczyła komercyjnym chłamem. Więcej, nawet sam Piotr K. chwalił Finów, a to już było zaskoczenie. Przyznaję się bez bicia, że występuję tu z pozycji malkontenta, bo przekonany byłem do czasu wydania "Dark Passion Play", że bez charyzmatycznej frontwoman rodem z operetki w składzie, raczej im ta łajba szybko na dno pójdzie. Czy ktoś wyobraża sobie Metallicę bez Hetfielda? Ktoś kiedyś widział możliwość istnienia Megadeth bez jęczenia Mustaine'a, a do 2005 roku wyobrażał sobie Nightwish bez Turunen? Stosunkowo niedawne występy w Polsce oraz zapis "Made In Hong Kong (And In Various Other Places)" przekonują jednak, że z tej karkołomnej wymiany składu Nightwish wyszli obronnie, a dodane do tego krążka dvd pokazuje, że może nawet czują się teraz lepiej niż kiedykolwiek?
Nie czarujmy się. W przypadku tego bandu śmietankę, zdaniem wielu, zawsze spijała Tarja. Skupiała na sobie uwagę całej gawiedzi. Punktory zawsze na niej, patos, płacz, emocja itp. itd. Kasia wprawdzie leciała, lecz cień tej kobity, kładący się na zespole, był ponoć niemal tak długi, jak jej koturny, a i jak sami zainteresowani stwierdzają, wymagania miała duże, łącznie z przeświadczeniem, że sukces Nightwish to w dużej mierze jej zasługa. Co do tego ostatniego, to w dużym stopniu miała rację, ale w jednym się pomyliła, mianowicie, że jest w tej kapelce nie do zastąpienia. "Dark Passion Play" udowodnił, że nawet z Anette Olzon za sitkiem, której śpiew z głosem Tarji ma tyle wspólnego, co moje recenzje z dziełami Umberto Eco, Finowie znaleźli sposób na swoje nowe-stare "ja". Wyszło im to więcej niż przyzwoicie i dzisiaj chyba już nikt obecności Turunen w szeregach Nightwish nie uważa za obowiązkową.
Żeby nie było za różowo, stwierdzić muszę, że przyczynkiem do wydania "Made In Hong Kong" najprawdopodobniej jest chęć ostatecznego rozliczenia się z byłą wokalistką, nie zaś zasłużone podsumowanie kilkunastoletnich tryumfów. Czy może być inaczej, skoro znalazły się na nim odegrane kawałki tylko z ostatniego krążka? Można być złośliwym i stwierdzić, że Nightwish to nie Marduk i pewne ograniczenia nowej gardłowej nie pozwalają na reprezentatywne wykonanie starszych numerów robionych pod Tarję, ale cóż z tego, skoro zespół pokazuje się w nich w życiowej kondycji. W końcu nie jest to konstrukcja w typie Pani i podoczepiani grajkowie, za to wszyscy zdają się jechać na tym samym wózku, więcej w ich grze luzu i prostej radochy, a o to w tym wszystkim chyba przede wszystkim chodzi.
Nie zamierzam tutaj oceniać muzyki, bo to w przypadku koncertówek jest zwyczajnie bez sensu. Ktoś obok zrobił to w innej rubryce, wożąc się po "Dark Passion Play", który niezaprzeczalnie stał się obowiązkową poobiednią pozycją wielotysięcznej grupy mrocznej młodzieży na całej planecie, więc odniósł adekwatny lub nie sukces. Wydając płytę live staje się jednakże do ponadgatunkowej konkurencji. Na tej arenie spotykają się Morbid Angel z Duran Duran i Celina Dion z Iron Maiden, więc trzeba uważać. Dla mnie wzorcem brzmienia nagrania koncertowego zawsze było mini Slayera "Live Undead" czy wręcz bootlegowe dwie części "Damaged Justice" Metalliki, fajnie szorstkie, z dupnięciem w odsłuchu i głosami miażdżonych kości pod sceną. Od wielu jednak już lat wiadomo, że obecnie wszystko to dopieszcza się w studio, dogrywa linie wokalne, partie gitar etc. Nawet zebranie całej track listy z kawałków zagranych w sześciu różnych miejscach, jak w przypadku "Made In Hong Kong" (Hong Kong, Szwajcaria, Niemcy, Finlandia, Austria, UK) nie sprawia już żadnego kłopotu. Wszystko brzmi tutaj spójnie, megaprzejrzyście i odegrane jest bez najmniejszych pomyłek i fałszów. Najlepiej zaś, jak to w Nightwish, uwypuklone są klawy Jacka Sparrowa, heh, tj. Tuomasa. Coś jak z winem, cierpkie, wytrawne nie wszystkim smakuje, słodkiego sikacza nawet abstynent wypije. Wstydzić się nie ma czego, czyż nawet Behemoth nie zrobił tak z "At The Arena Ov Aion"? Innymi słowy standard - w połowie live - w połowie fake.
Na dokładkę ekipa Holopainena i "Emppu" Vuorinena rzuca nam na pożarcie dvd, który wspiera trafność wywodów. Dowiecie się tam, że sami artyści trochę obawiali się trasy z nową wokalistką, która jednakże doskonale wkomponowała się w ich szeregi. Kto zaś wątpił, że faceci w Nightwish tak naprawdę są facetami, przekona się ku swojej uciesze lub zgorszeniu, że umieją pierdzieć i Jagermeister im nie straszny. W dodatku mogą uprawiać te sporty bez obawy, że im wokalistka dostanie globusa, względnie odwoła występ z powodu bólu głowy lub braku wiadra pudru w garderobie. Wzorcowe koncertowe wydawnictwo to na pewno nie jest, ale dla fanów rzecz jak znalazł.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Candlemass "Death Magic Doom"
- autor: Megakruk
Chickenfoot "Chickenfoot"
- autor: Voodoo_child
Marduk "Wormwood"
- autor: Megakruk
Vader "Necropolis"
- autor: Megakruk