- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Nightwish "Dark Passion Play"
Gdy zespół opuszcza osoba kluczowa, będąca jego ikoną, której brak to dla większości fanów cios w samo serce, oczekiwanie na nowe wydawnictwo zawsze przepełnione jest niepewnością. Historia pokazuje bowiem, że zastąpić kogoś takiego, szczególnie gdy jest to wokalista lub wokalistka jest niestety niezwykle trudno. Wysoki poziom artystyczny, umiejętności, charyzma, doświadczenie to wielokrotnie elementy po prostu niewystarczające - często trzeba bowiem zastąpić kogoś, kto zajął niewymazywalne miejsce w sercach słuchaczy. A to często jest po prostu nie do zrobienia.
Myślę, że jest jasne, skąd taki właśnie wstęp. Rozstanie Nightwish z Tarją było tyleż burzliwe, co zaskakujące - przynajmniej dla fanów, którym przecież zwykle nie pokazuje się brudów i kłótni, które drążą zespół. Kto na tym rozstaniu straci, a kto zyska, będzie można ocenić pewnie dopiero za kilka lat, ale już teraz można pokusić się o kilka słów na temat pierwszej muzycznej próby zespołu bez wieloletniej wokalistki. I niestety nie będą to słowa pełne zachwytów.
Każdy z poprzednich albumów kapeli miał w sobie specyficzny, niepodrabialny nightwishowy czynnik. Raz był on bardziej słyszalny, raz mniej, ale zawsze był wyczuwalny. Dzięki niemu, niezależnie czy mieliśmy do czynienia z przepięknym, pełnym magicznego klimatu "Angels Fall First", ostrym, metalowym "Century Child" czy ciężkim, potężnym, pełnym orkiestracji "Once" - już po kilku chwilach można było bez pudła stwierdzić: "O, to Nightwish gra!". Na "Dark Passion Play" wspomniany nightwishowy czynnik jest niestety w zaniku, co wyraźnie pokazuje, jak ważna dla zespołu była Tarja. Jej znakomite warunki wokalne, wszechstronność, charakterystyczna maniera, niezwykła charyzma - wszystko to powodowało, że ona była jedna, a w tle stała cała rzesza wokalistek, które starały się ją naśladować. Z uwagi na moc i siłę głosu, muzycy mogli wymyślać i wygrywać co chcieli, bo nie było obawy, że wokal "zginie" w natłoku dźwięków. A gdy potrzeba było subtelności - wokal Tarji delikatnie lawirował pomiędzy nutkami. W efekcie muzyka była zróżnicowana oraz wciągająca i o Nighwish można było powiedzieć, to samo co kilka linijek wyżej napisałem o Tarji - to on wyznaczał trendy i styl, to on był naśladowany, to do niego próbowali równać inni.
Po zapoznaniu się z "Dark Passion Play" stwierdzam z przykrością, że te czasy mogą już nie wrócić i tylko czekać, jak ktoś zajmie miejsce na tronie, które do niedawna zarezerwowane było dla Nightwish. Nowa wokalistka - Anette Olzon - to niestety liga kompletnie inna niż Tarja. Jej głos jest sympatyczny, ale przeciętny, a o sile, wrażliwości, wszechstronności swojej poprzedniczki może tylko pomarzyć. I niestety mam takie wrażenie, że to właśnie ona "zepchnęła" całą muzykę na niższy poziom. Konieczność dostosowania się do miłego, ale niczym nie wyróżniającego się wokalu, sprawił, że muzyka jest lekka, przyjemna i chwytliwa, ale również mocno przeciętna, przewidywalna i jednowymiarowa. A poza małymi wyjątkami - również pozbawiona magicznej atmosfery. W efekcie zespół spadł z czubka piramidy na jej środkowe partie, stając się jednym z wielu zespołów w obrębie gatunku symfonicznego metalu. Zwracam przy tym, że płyta nie jest zła. Więcej nawet - słucha się jej całkiem przyjemnie, ale to nie jest to, czego można by było oczekiwać. Zresztą świetnym przykładem jest tu wybrane na singla "Amaranth" - rytmiczne, chwytliwe, szybko wpadające w ucho, ale przy tym słodko-cukierkowe, pozbawione energii, nightwishowego feelingu i nagrane wyraźnie "pod publiczkę". Również nienajlepiej jest, gdy zespół sięga po mocniejsze środki wyrazu - tak jakby muzycy zatracili wyczucie w operowaniu nimi. "Bye Bye Beautiful" czy "Master Passion Greed" ciężaru odmówić nie można, ale są to numery bardzo przeciętne, a momentami wręcz toporne. Niczym nie zaskakują także monotonne "Whoever Brings The Night", "7 Days To The Wolves" i rozwleczona ballada "Eva". "For The Heart I Once Had" z kolei ciekawie prezentuje się w zwrotkach, bardzo delikatnie wyśpiewywanych przez Anette, ale niestety refren już zupełnie nie porywa.
Są oczywiście i jaśniejsze punkty. Trwający ponad 13 minut "The Poet And The Pendulum", pełen - podobnie jak "Ghost Love Score" z poprzedniego albumu - akcentów kojarzących się ze ścieżką dźwiękową do filmu fantasy. Dobre jest też "Cadence Of Her Last Breath" - podobnie chwytliwe jak "Amaranth", ale znacznie mniej polukrowane i okraszone ciekawą solówką. Podoba się także rozbujany, akustyczny, przepełniony "morskim" klimatem "The Islander", szybki, lekki, folkowy instrumental "Last Of The Wilds" oraz spokojne, podniosłe i niezwykle nastrojowe "Meadows Of Heaven". A najlepszy numer na płycie to w moim odczuciu "Sahara". Świetny refren, ciężkie i miarowe riffy, sporo symfonicznych akcentów, no i oczywiście odrobina orientalnych wstawek.
Podsumowując: pierwsza próba artystyczna bez Tarji zespołowi wyszła słabo. Album nadaje się do słuchania, ale na tle poprzedników wypada bardzo przeciętnie. Wyrzucona z hukiem wokalistka pewnie zaciera ręce, a zespół ma spore szanse w rankingach na Największy Niewypał Roku 2007, które przecież tworzy się na zasadzie zestawienia poziom płyty kontra oczekiwania. A te ostatnie były duże...
pozdrawiam i zachęcam do zakupu!
moja ocena: 10/10
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Crionics "Neuthrone"
- autor: Norveg
Terhen "Eyes Unfolded"
- autor: Norveg
Korpiklaani "Tervaskanto"
- autor: Tomasz "YtseMan" Wącławski
- autor: Norveg
Obituary "Xecutioner's Return"
- autor: Norveg
Amorphis "Silent Waters"
- autor: Norveg