- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Nickelback "The Long Road"
"How You Remind Me" to był z pewnością jeden z największych przebojów roku 2001. Sprawił on, że nazwę Nickelback znają teraz nie tylko fani rocka. I trzeba przyznać, że choć numer ten to niby tylko dobre gitarowe granie, to jednak zdecydowanie ma w sobie to "coś", co powoduje, że właśnie ten kawałek, a nie żaden inny, drepta za człowiekiem i nie daje mu spokoju. Nie mówiąc o tym, że świetnie sprawdza się na różnego rodzaju imprezach, ale to już nieco inna historia ;).
Numer ten nie znalazł jednak godnego następcy na "Silver Side Up", co - nie ukrywam - było dla mnie jednym z powodów, dla których nie spodziewałem się wiele po nowym albumie Kanadyjczyków. Przede wszystkim zakładałem, że nagrają oni płytę bardziej "miękką" od poprzedniej, na której poszczególne numery będą starały się, z lepszym lub gorszym skutkiem, naśladować wspomniany wcześniej przebój.
Tymczasem zostałem dość mocno zaskoczony przez chłopaków z Nickelback, gdyż zrobili oni coś w sumie przeciwnego. Hit sprzed dwóch lat odbija się tutaj oczywiście trochę echem, choćby w singlowym "Someday", a najbardziej to chyba w "Do This Anymore", ale nie jest to aż tak nachalne, żeby zabijało te numery. Tym bardziej, że poza tym jest tu o wiele ciekawiej niż na "Silver Side Up". Jak już wspomniałem poprzednia płyta była w moim odczuciu mocno nierówna: jeden świetny numer, ze trzy dobre, a poza tym przeciętność. Tu jest zdecydowanie równiej, choć patrząc z drugiej strony, chyba nie ma piosenki o aż takim potencjale radiowym jak "How You Remind Me". Za to całkiem spokojnie połowę numerów z tej płyty można uznać za co najmniej dobre. I ja zdecydowanie bardziej wolę właśnie tą drugą opcję ;). Poza tym jest tu o wiele ostrzej i ciężej, a już co poniektóre riffy przyprawiły mnie swoją soczystością i masywnością o opad szczęki. Weźmy np. "Believe It Or Not", "Because Of You" czy piekielny początek "Throw Yourself Away", który jako żywo skojarzył mi się z początkiem... "dreamtheaterowskiego" "The Mirror" (SIC!!!). Dodatkowo jest tu także nieco mniej przejrzyście: trochę kanciastych partii, trochę gitarowego kłębienia. No i jakby nieco brudku.
Najlepsze numery to z pewnością wymienione już dynamiczne "Because Of You" i postrzępione "Believe It Or Not". Totalnie rewelacyjny jest także cover Eltona Johna "Saturday Night's Alright (For Fighting)", niesamowicie buzujący pozytywnym feelingiem i energią - nie da się przy nim usiedzieć spokojnie. No i bardzo chwytliwe "Figure You Out" ze złamanym rytmem i przesterowanymi wokalami w refrenie - mój typ na przebój z tej płyty. Fajna jest też rozpędzona dwuminutówka "Flat On The Floor" oraz ciekawy melodycznie, a w dodatku na chwilę podlany transowym beatem perkusji "Another Hole In The Head". Pomimo pewnej wtórności dobre jest też singlowe "Someday" i z lekka bluesujące "See You At The Show".
W sumie jak dla mnie "Long Road" to spore pozytywne zaskoczenie. Oczywiście nie jest to nic odkrywczego, ani specjalnie oryginalnego, irytować może także zamknięcie wszystkich utworów w 3-4-minutowym schemacie. Ale pomimo tego jest to fajny, mocno gitarowy rock, którego przyjemnie się słucha.