- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Neal Morse "Sola Scriptura"
Na temat swojej nowej płyty Neal Morse wybrał działalność Marcina Lutra. Stąd też i tytuł - "Sola Scriptura" (z łac. "jedynie pismo") to sformułowana przez tego słynnego reformatora doktryna, według której jedynie Biblia może być traktowana jako nieomylne kryterium oceny dogmatów, zasad moralnych i praktyk religijnych. Historia została zamknięta w 75 minutach i raptem czterech utworach, z których trzy zaliczają się do tych bardzo-długaśnych, bo trwających 29, 25 oraz 16 minut. Tyle kwestii formalnych, teraz o najważniejszym, czyli o samej muzyce.
Na "Sola Scriptura" mamy do czynienia z typową dla Neala mieszanką, w której środek ciężkości jest sprytnie przesuwany z bardziej zadziornych, zbliżających się do progmetalu zagrywek, przez momenty jazzowe i santanowskie, aż do partii delikatnych, wręcz rozmarzonych. W stosunku do wcześniejszych płyt więcej jest tu jednak tego pierwszego elementu - całość brzmi chwilami bardzo ciężko i "metalowo". Swój udział w tym ma zarówno Paul Gilbert, który chwilami wygrywa baaardzo "zjadliwe" i ostre motywy (początek "Mercy For Sale"), jak i Mike Portnoy, bębniący bardzo konkretnie i mocno (początki "The Door" i "The Conflict"). Z przykrością muszę jednak stwierdzić, że właśnie te ostre fragmenty są dla mnie najmniej przekonujące, tak jakby ciężar przytłoczył wenę twórczą i ikrę. Brakuje mi w nich polotu, ognia i inwencji, obszerne fragmenty rozchodzą się w szwach, mało jest zaskoczeń oraz plątania rytmu i dynamiki. Niespecjalnie zasadny jest jak dla mnie również czas trwania poszczególnych numerów, gdyż właściwie każde z trzech długich nagrań można było spokojnie podzielić na krótsze numery i wyszłoby na to samo. Suity nie stanowią bowiem - przynajmniej dla mnie - na tyle spójnej całości, żeby uprawniało to do tworzenia takich czasowych kolosów i dla mnie jest to swego rodzaju popisywanie się ("patrzcie jakie długie nagrania zarejestrowaliśmy! skoro takie długie, to musi być dobre!" - czy coś w tym rodzaju...).
Powyższe zarzuty nie dotyczą jednak jednego nagrania, które robi na mnie bardzo dobre wrażenie od pierwszej do ostatniej sekundy trwania. Mówię o zamykającym płytę "The Conclusion" w którym mamy właśnie odpowiednie tempo, sporo zmian rytmu, ciekawe riffy, najbardziej interesujące - patrząc całościowo - melodie. Wśród trzech długich nagrań jest to też stosunkowo najłagodniejszy oraz najbardziej naładowany ciekawymi pomysłami kawałek (najlepsze momenty Mike'a!). Do tego dochodzą jeszcze świetnie współgrające z muzyką skrzypce, które raz nadają utworowi brzmienie przypominające Kansas ("Long Night's Journey"), by za moment podkreślić podniosły nastrój ("Come Out Of Her", "Clothed With The Sun") albo pościgać się z perkusją ("Re-introduction"). Pozostałe dwa długaśne numery są nierówne i momenty znakomite (świetne "Keep Silent", spokojne "Underground" z floydowskim muśnięciem, jazzująco-santanowskie "Two Down, One To Go", fajnie nabierające tempa i energii "All I Ask For") przemieszane są z przeciętnymi (jednostajne "Vineyard" i "In The Name Of God", pozbawione ikry "Already Home"). Niespecjalnie brzmi też ballada "Heaven In My Heart", którą od - przykładowo - "Cradle To The Grave" z "The One" dzieli niestety bardzo wiele.
W sumie "Sola Scriptura" nie zbliża się do poprzeczki ustawionej niesamowicie wysoko przez "Testimony" oraz "The One", ani trochę niżej - ale tylko trochę - przez "?". Pozostaje przy tym - ogólnie rzecz biorąc - płytą dobrą, która ma swoje momenty, ale gdzie indziej brzmi przeciętnie. I chyba nie ma tu co główkować nad przyczynami - po prostu Neal i spółka mieli tym razem słabsze pomysły i w efekcie powstała gorsza płyta. Neal ma jednak u mnie spory kredyt zaufania, więc album traktuję jak tymczasowe obniżenie lotów i z niecierpliwością czekam, co pokaże na następnej płycie.