- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Nazareth "Play 'n' The Game (reedycja)"
Kolejną, ósmą pozycją w dyskografii kapeli Nazareth jest krążek "Play 'n' The Game", który ukazał się w listopadzie 1976 roku, wydany nakładem Mountain Records. To był okres, gdy artyści przebywali w Ameryce Północnej (USA i Kanada) przez blisko dwanaście miesięcy. Tam też nieco wcześniej, wiosną tego samego roku, powstał poprzedni album - "Close Enough For Rock 'n' Roll" (obydwa umieszczone są w reedycji na jednym kompakcie).
Po jego nagraniu zespół dotknęło nieszczęście, które wpłynęło z pewnością na dalsze losy muzyków. Mianowicie w lipcu 1976 w Anglii (a w zasadzie gdzieś na granicy ze Szkocją) w katastrofie lotniczej zginął menedżer zespołu Bill Fehilly. Dorobił się on majątku prowadząc salony gry w bingo. Oprócz tego organizował koncerty i kierował wytwórnią Mountain. Zajmował się także karierą Alex Harvey Band i Gingera Bakera (niegdyś perkusisty The Cream). To dzięki niemu formacja Nazareth zdobyła sporą popularność za Atlantykiem. Dramaturgii temu zdarzeniu dodaje fakt, że samolotem (lot czarterowy) miała lecieć żona wokalisty wraz z dwójką dzieci, ale na szczęście dla rodziny McCafferty (i nie tylko) tak się nie stało. Tym niemniej artyści stracili przyjaciela, który prowadził ich sprawy niemalże od samego początku i nigdy nie zawiódł. Jego śmierć spowodowała zamieszanie w sprawach finansowych i organizacyjnych ekipy. Kolejny menedżer okazał się malwersantem i dopiero po kilku latach sytuacja w tej materii uległa stabilizacji.
Płytę "Play 'n' The Game" nagrywano w "Le Studio" w Montrealu, podobnie jak poprzedniczkę, także pod okiem inżyniera dźwięku Nicka Blagona. Wiele piosenek powstało podczas wspólnych improwizacji, materiał stworzono w dwa tygodnie. Resztę czasu, łącznie około półtora miesiąca, zabrało miksowanie i realizacja. Produkcją zajął się ponownie Manny Charlton.
Album generalnie nie może zachwycać. Znalazły się na nim aż cztery obce kompozycje, wśród w sumie dziewięciu. Tylko o pięciu numerach warto wspomnieć. Rozpoczynający, hardrockowy "Somebody To Roll", po nim w tym samym klimacie "Down Home Girl". Ładna ballada zatytułowana "Flying". Poza tym niezły cover - blues "I Want To Do Everything For You" i najlepsza na płycie, druga piękna ballada (cover spółki Russell - Wexler) "I Don't Want To Go On Without You". No i jeszcze przyzwoicie prezentuje się w stylu blues rocka bonusowy utwór "Good Love". Oprócz tego mizeria i rock 'n' rollowe potworki.
W mojej ocenie płyta jest jednym ze słabszych dokonań Nazareth z tamtego okresu. Tak więc nie będę specjalnie namawiał do zapoznania się z tymi nagraniami. Natomiast jeżeli ktoś chciałby posłuchać, aby wyrobić sobie własne zdanie - nie widzę żadnych przeciwwskazań.
Materiały dotyczące zespołu
- Nazareth