- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Nazareth "Boogaloo (reedycja)"
Album "Boogaloo" ukazał się w sierpniu 1998 roku i jest dwudziestym studyjnym krążkiem Nazareth. W porównaniu do poprzedniej płyty, "Move Me", nastąpiły zasadnicze zmiany personalne w zespole. Zamiast Billy Rankina na gitarze zagrał Jimmy Murrison, poprzednio obecny w Trouble In Doggieland. Zaangażowano też klawiszowca i został nim Ronnie Leahy, który do tej pory współpracował między innymi z takimi artystami, jak Stone The Crows, Donovan, Jack Bruce czy Van Morrison.
Longplay zawiera jedenaście nagrań i trwa prawie pięćdziesiąt jeden minut. Całość zaczyna hardrockowy numer w wolnym tempie, czyli "Light Comes Down". Większość kawałków to solidne piosenki w stylu, do jakiego grupa przyzwyczaiła słuchaczy, ale kilka pozycji zasługuje na wyróżnienie. Wśród nich "Talk Talk", fragmentami przypominające ekipę Slade, i "Nothing So Good" z elementami blues rocka, pianinem w stylu boogie, a także "Waiting" z podobieństwem do AC/DC. Natomiast piosenka "Party In The Kremlin" posiada podobny rytm i riffy do tytułu "Whiskey Drinkin' Woman" z najsłynniejszego krążka Nazareth - "Hair Of The Dog" z 1975 roku.
Najciekawszym na płycie nagraniem jest "God Save The South", gdzie mamy początek na klawiszach, rozwinięcie gitarowe w formie bluesa, dołączenie sekcji dętej, później organy utrzymują cały klimat w ryzach. Jeszcze lepiej brzmi piękna ballada rockowa "My Heaven Keep You" z wyśmienitą finałową solówką gitary. Wśród dwóch bonusów mamy dosyć dobry utwór "Laid To Wasted" i słabszy "Walk By Yourself".
"Boogaloo" to ważne wydawnictwo Nazareth z tego względu, że w studiu po raz ostatni przy bębnach zasiadł Darrell Sweet, który zmarł na zawał serca 30.04.1999 w wieku pięćdziesięciu dwóch lat podczas promującej płytę trasy po USA. Zespół wyjątkowo miał w składzie stałego klawiszowca i nowego gitarzystę. Poza tym był to ostatni album Nazareth w dwudziestym wieku. A tak w ogóle to jest niezła płyta.