- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Nazareth "Big Dogz"
Tym razem na kolejną płytę Nazareth czekaliśmy nie tak długo, bo od 2008 roku ("The Newz"). Jak na weteranów rocka, niezła częstotliwość wydawania nowego materiału. Właśnie minie czterdzieści trzy lata, jak istnieją pod tą nazwą. A gdy weźmie się pod uwagę kapelę The Shadetts, którą tworzyli na początku lat sześćdziesiątych (około 1964) McCafferty i Pete Agnew, to już niemal pół wieku. Czas pomyka. Skład formacji już od dłuższego czasu osiągnął pełną stabilizację. Muzycy bardzo dużo koncertują po całym świecie. W 2009 roku zajrzeli także do Polski na sporą trasę liczącą aż dwanaście występów w różnych częściach kraju. Jeżeli chodzi o wizyty u nas, to zawitali też wcześniej, a mianowicie w 1984, 1996, 2004 i 2008 roku.
Album "Big Dogz" zawiera muzykę hardrockową, czyli w dalszym ciągu artyści realizują cel, jakim jest powrót do starej szkoły ciężkiego grania, którego podstawą są ostre gitary. Już sam początek w postaci utworu "Big Dog's Gonna Howl" przypomina riffy takich legendarnych tytułów, jak "Miss Misery" czy "Beggars Day" z krążka "Hair Of The Dog". Podobne odczucia wyzwala następny kawałek, "Claimed", z pulsującym akordem fortepianu i solówką gitarową. Muszę wspomnieć również o tym, że formacja na przestrzeni swojej twórczości konsekwentnie umieszcza na płytach błahe i wnoszące niewiele piosenki. Ja już się do tego przyzwyczaiłem. Sądzę, iż stanowi to wykładnik ich stylu ocierającego się o szerokie spektrum gatunków, począwszy od funky, poprzez wszelkiej maści rocka, aż po blues. Właśnie kawałek "No Mean Monster" wywodzi się z tej beczki. Chociaż jest ostro i nie aż tak niepoprawnie, lecz wyraźnie repertuar na krążku traci w tym miejscu dostojność ciężkiego brzmienia. Za to dużo gorzej wyglądają trochę późniejsze w kolejności "Life Boat" i "The Toast", które pominę wymownym milczeniem.
No, ale pozostałe nagrania to Nazareth, jakiego zawsze chcielibyśmy słuchać. Najlepszą propozycję na "Big Dogz" stanowi ponad sześciominutowy numer "When Jesus Comes To Save The Word Again". Z początku w balladowej akustycznej konwencji i z dźwiękami fortepianu w tle, rozwijający się w elektryczne, mocne gitarowe granie, ale bez pośpiechu. Jest też energiczny przebój, gdyż tak można nazwać "Radio" z melodyjnym rytmem i zgrabną solówką Murrisona w końcówce. "Time & Tide", traktująca o upływającym nieubłaganie czasie, jest ciekawą i solidną pozycją bez wzlotów wokalnych czy instrumentalnych. Tradycyjnie kapela umieściła też w zestawieniu sentymentalną balladę, "Butterfly", gdzie klimat tworzą w dużym stopniu klawisze. Poświęcona jest ona matce basisty Pete'a Agnew (jednocześnie babce Lee - perkusisty) zmarłej kilka lat temu. Mamy też na liście szybkiego i dynamicznego bluesa w postaci "Watch Your Back". Finałowy "Sleeptalker" posiada dwa oblicza. Najpierw - ostre i rytmiczne. Później następuje fantastyczne zwolnienie tempa, piękne solówki gitarowe, a w tle jakieś głosy.
Na tym wydawnictwie sporo miejsca zajmują instrumenty klawiszowe w postaci akordów fortepianowych. Nie są to jakieś wyrywne partie, ale bardzo ciekawie urozmaicają brzmienie całości. Dobra płyta zespołu, który stanowi obecnie przykład, że tworzenie muzyki w studio i jej prezentowanie na żywo mogą być receptą na długowieczność i sposobem na życie.
Materiały dotyczące zespołu
- Nazareth